Bal.
Przygotowania, zmartwienia, pokusy.
Stałam na środku sali gimnastycznej, gdzie odbywała się impreza. Miałam
na sobie czarną, brokatową suknię wykonaną z szyfonu i zakończoną falbanami.
Kręcone blond włosy spoczywały na ramionach, a twarz ukryta była pod mroczną
maską. Z moich pleców wyrastały skrzydła.
Wszyscy wokół mnie zachowywali się jak roboty. Wykonywali oni moje
polecania.
Obraz nagle się rozmazał i po chwili znalazłam się na scenie. Uczniowie
i nauczyciele wykrzykiwali radośnie moje imię. Na głowie spoczywała mi ciężka srebrna
korona.
Wszystko znowu zanikło.
Pojawiały się po kolei sceny rozlewu krwi, bólu i śmierci.
Nie ruszyłam się z miejsca. Stałam dalej dumnie z wysoko podniesioną
głową. Ręce miałam ubrudzone krwią. Nie swoją krwią. Spojrzałam na widownię.
Nikt już nie klaskał, ani nie krzyczał mojego imienia. Ludzie leżeli bezwładnie
na podłodze.
Zeszłam dostojnie ze sceny, jak królowa i przeszłam obok martwych ciał.
- Czemu? – usłyszałam w oddali głos Aarona roznoszący się echem.
Odwróciłam się w stronę, skąd zostało wypowiedziane pytanie.
Wtem z sufitu spadło powieszone na stryczku ciało. Nie musiałam podchodzić
bliżej, by zobaczyć do kogo ono należy.
Nadszedł dzień balu. Gdy skończyłam
lekcje, od razu wybrałam się do Kate. Dziwnie było wrócić do szkoły po tygodniu
zawieszenia za wagary. Pierwszy raz w życiu uciekłam z lekcji. Mama, choć była
wściekła, nie dała mi szlabanu. Stwierdziła, że będę miała nauczkę, nie mogąc
nadrobić sprawdzianów i kartkówek. „Twoim zadaniem jest wszystko pozałatwiać”,
powiedziała, ale nie obchodziła mnie szkoła.
Teraz muszę pracować nad sobą. Nad tym, kim jestem, by nareszcie
opanować swoje „dary”. Sześciokąt
świadczy o liczbie popełnionych morderstw. Tyle zabije osób dopóki w pełni nie
zacznie kontrolować swoich wszystkich umiejętności, przypomniałam sobie
fragment treści „Sekrety nimfy, władczyni ciemności”.
To niesprawiedliwe! Przecież nie mogę
od tak zabijać! Musi istnieć inny sposób, bym szybciej zapanowała nad moimi
umiejętnościami!
- Lillian! – Zamachała mi przed oczami
rękoma Kate – Gdzie odpłynęłaś? Stoisz tak od dziesięciu minut.
- Przepraszam. – wybąkałam.
- Miałaś przymierzyć tę sukienkę. –
Wskazała na materiał, który trzymałam w ręce.
Skinęłam głową i poszłam do łazienki,
gdzie rozłożyłam suknię. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam czarną szyfonową kreację
z falbanami ozdobionymi srebrnym brokatem. Na samo
wspomnienie dzisiejszego snu zrobiło mi się niedobrze. Podeszłam do kranu i na orzeźwienie
ochlapałam się wodą. Jak torpeda wybiegłam z toalety, a sukienkę rzuciłam
szybko na łóżko Kate, jakby materiał był wykonany ze żrącej substancji.
- Co robisz? – spytała zaskoczona
przyjaciółka.
- Nie nałożę jej. – sprzeciwiłam się –
Nie masz innej?
- Sorry, ale nic więcej nie zostało. –
przekomarzała się ze mną.
- To nie pójdę. – Wzruszyłam ramionami
i usiadłam na fioletowym krześle. Udałam
obrażoną.
Już długo zastanawiałam się nad
decyzją zrezygnowania z udziału w balu. Stwierdziłam jednak, że dalej musze
żyć, jak normalna nastolatka.
- Nie pozwolę. – Zrzuciła mnie z siedzenia i popchnęła z powrotem do toalety - Będziesz wyglądać w
niej przepięknie. – Wyszczerzyła do mnie zęby i zarzuciła mi na głowę suknię.
Ściągnęłam ją z siebie i przymrużyłam
oczy. Czekałam na wybuch złości. Gdzieś w podświadomości pragnęłam zabić
Kate. Przygryzłam wargę i przyjrzałam
się przyjaciółce. Przygotowania, zmartwienia, pokusy, usłyszałam w głowie. Dzięki tym
słowom, na czas zrezygnowałam ze złej i niechcianej decyzji. Otrząsnęłam się i
szybko zamknęłam w łazience.
- Wytrzymam. – pocieszyłam samą siebie
i spróbowałam zmierzyć się z nałożeniem przerażającej sukni. Każdy jej dotyk
sprawiał, że przez całe moje ciało przechodziły dreszcze. Przy zapinaniu
kreacji wzięłam głęboki oddech. Niestety, ręce nie sięgnęły zamka.
- Co tak długo? Ja już skończyłam! –
oznajmiła Kate. – Pomóc? – Weszła do toalety. Miała na sobie zieloną sięgającą
do podłogi suknię, która została zrobiona z aksamitu. Szyję zdobiły niebieskie
korale. Delikatny makijaż podkreślał jej
greckie rysy. Wyglądała cudownie.
- Nie! – wrzasnęłam i stanęłam do niej
przodem, by nie zauważyła moich blizn na plecach. – Sama sobie poradzę. –
dodałam spokojniejszym głosem.
- Nie sądzę. – Położyła ręce na
biodrach i przyjrzała mi się uważnie – Co się z tobą ostatnio dzieje? –
spytała.
Nie odpowiedziałam, wzrok wbiłam w
podłogę. Kate darowawszy mi brak odpowiedzi, podeszła do mnie. Wyciągnęła do
przodu ręce, czekając aż dam jej zapiąć sukienkę. Głośno westchnęłam i
odwróciłam się do niej tyłem. Odgarnęłam włosy i zacisnęłam mocno powieki.
Weszłam do umysłu Kate, zmieniając jej widzialny oczami obraz.
- Już – powiedziała po chwili, a ja
odetchnęłam z ulgą. Udało się.
- Dzięki.
- Chodź do pokoju. Muszę ci jeszcze
zrobić makijaż.
- Voilà! - Obróciła
mnie na krześle w stronę małego lustra znajdującego się na jednej ze ścian
pokoju Kate. Zrobiła mi czarne kreski eyeliner’em, a rzęsy podkręciła zalotką i
pogrubiła tuszem.
Teraz bawiła się moimi włosami. Upięła
mi je w niesforny kok. Jednak potem zdecydowała, że lepiej mi w rozpuszczonych.
- Wyglądasz rewelacyjnie! – stwierdziła, na co
ja zareagowałam naburmuszoną miną - Mam nadzieję, że Aaron nie będzie zazdrosny, jak
wszyscy faceci będą padać u twoich stóp.
Słowo „padać” rozniosło się echem w
mojej głowie.
- O mały włos bym zapomniała! – Kate
wyjęła z szafki dwie maski. Jedną podała mi, a druga niebiesko-zielona
ozdobiona świecącymi cekinami była przeznaczona dla niej. Gdy dotknęłam mojej, po
całym ciele przeszły mnie ciarki. Maska była zrobiona z czarnych piór, a otwory
na oczy otaczał srebrny brokat.
- Nałóż, zobaczymy jak wyglądasz. –
zaproponowała.
Przeszliśmy z pokoju do holu, gdzie
mieściło się większe lustro. Pierwsza przymierzyła Kate, która oczywiście
wyglądała przepięknie. Gdy nadeszła moja kolej,
ktoś zadzwonił do drzwi. Aż podskoczyłam, prawie nie upuściwszy maski na
podłogę.
- Lucas i Aaron! – wykrzyknęła
radośnie i popędziła na dół. Zostawiła mnie samą przed lustrem.
Sterczałam jak kołek, trzymając w
trzęsących się rękach maskę.
- Kate bardzo się namęczyła,
przygotowując to wszystko. Taki bal jest tylko raz w życiu. Nie chcę jej
zasmucić. – wmawiałam sobie. Po chwili odważyłam się już nałożyć niechciany
prezent przez głowę.
Wypuściłam głośno powietrze, gdy zobaczyłam
swoje odbicie w lustrze. Nie wiedziałam, że przez ten cały czas wstrzymywałam
oddech. Serce biło mi jak oszalałe. Wyglądałam tak samo, jak w moim śnie.
Z osłupienia wyrwał mnie głos Aarona.
- Witaj, piękna.
Usłyszawszy go, poczułam gorąco na
policzkach. Odwróciłam się i na
powitanie pocałowałam go w usta.
Czułam się nieswojo w tym stroju.
Coraz to poprawiałam suknię, czy włosy.
- Zostaw! Bo zaraz wszystko
zniszczysz. – skarciła mnie Kate.
Szybko zdjęłam rękę z szyfonowego materiału
i ujęłam nią dłoń Aarona, który stał przy mnie. Ubrany był w zwykły czarny
garnitur, a jego piękne zielone oczy
podkreślała zakrywająca twarz srebrna maska. Ten sam kolor miała muszka.
- Wchodzimy? – spytała podekscytowana
Kate.
Nie wiem, jak Lucas może wytrzymywać w
jej towarzystwie. Jednak cieszę się , że znalazła sobie kogoś. Może wreszcie
będzie to jej chłopak na stałe, bo niestety przedtem Kate zmieniała wszystkich,
jak rękawiczki, czego nie pochwalałam.
- Panie przodem. – Przepuścił nas Aaron i ukłonił się dostojnie, jak książę z bajki. Uśmiechnęłam się czule do niego i przewróciłam oczami.
- Panie przodem. – Przepuścił nas Aaron i ukłonił się dostojnie, jak książę z bajki. Uśmiechnęłam się czule do niego i przewróciłam oczami.
- Dziękuję. – odparłam i też wykonałam
ukłon niczym księżniczka.
- Przestańcie, bo aż się rzygać chce.
– oznajmił Lucas. Chcąc, nie chcąc, Kate kopnęła go w kotkę za złe maniery. Na
przeprosiny pocałował ją w policzek.
- Kate i Lucas pasują do siebie. –
wyszeptałam na ucho Aaronowi i weszliśmy do budynku szkoły.
- Jedyna dobrze dobrana para. –
Usłyszałam za sobą damski głos. Odwróciłam głowę, ale nikogo z tyłu nie
widziałam. Popatrzyłam następnie na Aarona. Jego mina świadczyła o tym, że nic
nie usłyszał.
Nie zaskoczyłam się, gdy ujrzałam te
same dekoracje, co we śnie. Wszędzie wokół były niebiesko- czerwono-fioletowe
balony przyczepione do sufitu i walające się po podłodze. Gdy znaleźliśmy się
na zaludnionej sali gimnastycznej, wszystko wydawało się nierealistyczne.
Wzdrygnęłam się na sam widok liny przeprowadzonej z sufitu, na której
zawieszone były kolorowe kartki. Pisało na nich: „Nie
narzekaj, uśmiechnij się!”
Miałam już odejść od liny wywołującej złe wspomnienia,
gdy nagle litery zaczęły się przemieszczać, nabierając innego znaczenia. „Kalipso, strzeż się”, głosił napis. Przerażona
szybko odciągnęłam z tamtego miejsca Aarona i powędrowaliśmy na parkiet.
Po kilku tańcach zakręciło mi się w
głowie i zachciało pić. Przystanęliśmy przy stoliku z poczęstunkiem i do plastikowego
kubka Aaron nalał mi ponczu. Po spróbowaniu czerwonego napoju, zakrztusiłam
się. Sok parzył mój przełyk, a w brzuchu
przeszył mnie ostry ból. Czułam, że rozsadza mi od środka wszystkie organy. Odstawiłam na bok kubek i zakryłam usta ręką. Poczułam metaliczny smak w buzi i
spojrzałam na dłoń, który była we krwi.
Tylko nie znowu, pomyślałam. Czy nie
mogę mieć chociaż jednego normalnego dnia?!
- Wszystko w porządku? – spytał
troskliwie Aaron. Gdy zobaczył moją zakrwawioną rękę, przeraził się. – Co się
stało?
Otworzyłam buzię, ale nic z siebie nie
wydałam. Po chwili, gdy pieczenie ustało, dałam już rady mówić.
- Wszystko okay. Po prostu
zakrztusiłam się kawałkami owoców. – Wskazałam na miskę z ponczem. Wiedziałam,
że Aaron za bardzo mi nie wierzy, ale nie mogłam cały czas wymazywać mu
pamięci.
Przyjrzałam się naczyniu z czerwonym
sokiem. Kanty miski były ubrudzone jakąś substancją. No tak, ktoś do niej
wsypał piasek z Ogygii. Łowcy.
Nagle zauważyłam w oddali znajomą mi
ze snów kobietę. Postać podpierała się o ścianę na przeciwko mnie przyodziana w
czerwoną pelerynę. Na głowie miała założony kaptur, który rzucał na twarz cień. Mogłabym
stwierdzić, że pod nakryciem nic nie ma, jakby materiał unosił się w powietrzu,
gdyby nie świecące w ciemności rubinowe
oczy.
- Arya? – wyszeptałam. Przed moimi oczami zaczęły się pojawiać nowe wspomnienia z dzieciństwa, gdzie
zamiast Vivian, widziałam kogoś innego. Nie było już w nich ciemnej blondynki,
która uczyła mnie chodzić, odwoziła do szkoły, zabierała na zakupy. Zastąpił ją
ktoś inny i dotychczasowa matka stała się teraz dla mnie obcą kobietą. – Mama?
Chwyciłam rąbek sukni i poszłam w jej
stronę. Kobieta zauważyła mój ruch i skierowała się do wyjścia. Rzuciłam się za
nią biegiem.
- Li, gdzie idziesz? – spytał Aaron.
- Zaraz wracam. - oznajmiłam, nie
zatrzymując się.
Wybiegłam na korytarz, ale Aryi już
nigdzie nie było. Rozejrzałam się nerwowo. W moje oczy rzucił się namalowany na
ścianie czerwony napis Uciekaj. Podeszłam
do niego i ostrożnie dotknęłam świeżej farby. Oderwałam szybko jak oparzona
palce od ściany i nie zastanawiając się, umorusaną dłoń wytarłam o sukienkę.
Farba okazała się krwią, przez co od
razu mogłam się domyślić, kto jest autorem napisu. Ostrzeżenie było śladem po kobiecie w
czerwonej pelerynie. Po mojej prawdziwej matce.
Przez nowo odkryte wspomnienia
wszystko było teraz dla mnie oczywiste, bo nigdy nie przypominałam zachowaniem
ani wyglądem Vivian. Przybrana matka zniknęła ze scen widzianych oczyma małego
dziecka i zastąpiła ją Arya. Teraz gdy powracam to różnych wydarzeń, nie widzę
w nich już Vivian. Oczywiście, wiedziałam dalej, że istniała, ale nie miała dla
mnie żadnego znaczenia. Nie kojarzyłam jej już z ani jednym wspomnieniem.
Pamiętam jednak, że ktoś zajmował się mną przez ostatnie dwa lata po wypadku. Na
samo wspomnienie tego wydarzenia nowe obrazy zaczęły pojawiać się przed moimi
oczami.
Wracałam wtedy z zajęć tanecznych. Prowadziłam, co było nielegalne, ponieważ nie miałam jeszcze
ukończonych szesnastu lat. Mama się jednak zgodziła, ponieważ chciała, żebym
poćwiczyła przed głównym egzaminem. Usiadła więc z przodu obok siedzenia kierowcy,
żeby mieć czujne oko na trasę. Radośnie razem śpiewałyśmy piosenki, które akurat leciały w radiu.
Nagle jakiś pojazd zajechał mi drogę. Chciałam zatrzymać auto, ale hamulec nie
działał. Wszystko działo się bardzo szybko. Wiem, że zdążyłam jeszcze spojrzeć na
Aryę, u której na twarzy nie widziałam śladów paniki. Wypowiedziała tylko ciche
przepraszam i drzwi od samochodu otworzyły się samoczynnie. Wypadłam na asfalt,
a auto uderzyło w drzewo z Aryą w środku. Myślałam, że umarłam, lecz leżałam
przytomna na ulicy. Nie chciałam otwierać oczu. Pragnęłam dalej myśleć, że
wszystko jest w porządku : wrócę do domu, a mamę zastanę, jak zwykle w kuchni
lub w salonie. Spróbowałam podeprzeć się
łokciami, ale w nodze przeszył mnie ostry ból. Podniosłam lekko głowę i odważyłam
się wreszcie otworzyć oczy. Łzy nachodziły mi do oczu, gdy spojrzałam na
rozbity samochód. Po chwili zauważyłam,
że wychodzi z niego jakaś postać. Była nią moja mama. Nic jej się nie stało. Z
ulgą na sercu zaczęłam ją wołać ochrypłym głosem, jednak nie spojrzała na mnie.
Mimo bólu nie poddawałam się i krzyczałam głośniej, ale ona zignorowała mnie i
oddaliła się z rozłożonymi czerwonymi skrzydłami w stronę lasu.
Przed oczami stanęła mi następna
sytuacja, gdy szykowałam obiad z mamą. Była sobota popołudniu. Wydarzyło się to
kilka godzin przed wypadkiem. Bardzo się starałyśmy, bo niedługo miał wrócić
Arcady po tygodniowym wyjeździe w delegację.
Wtem przez przypadek upuściłam szklankę, która z hukiem rozbiła się o
podłogę. Mama bardzo się rozzłościła. Nigdy nie widziałam u niej takiej
furii. Wzięła nóż i zamachnęła się. W ostatniej chwili powstrzymała ruch
ręki, ale i tak przejechała mi ostrzem po skórze w miejscu za uchem. Gdy zobaczyła z jakim przerażeniem na nią
patrzę, rozpłakała się i wyczyściła mi
pamięć.
Od dużego natłoku informacji rozbolała
mnie głowa i wreszcie mogłam powrócić do rzeczywistości. Ponownie spojrzałam na
ścianę.
Byłam wdzięczna Aryi miłości jaką mnie
darzy. Mimo tragedii, jaka spotyka potomków Kalipso, to przeciwstawia się
zbierającej się w sobie nienawiści i próbuje zapewnić mi bezpieczeństwo. Jednak
nie wiedziałam, co robić. Posłuchać ostrzeżenia, czy wrócić spokojnie na bal?
Nagle usłyszałam głośne krzyki.
- Lillian, Lilian! – dochodził głos z
sali gimnastycznej.
- Aaron?
- Co ty tu jeszcze robisz? - Chłopak wszedł na korytarz. Widząc moją
zdezorientowaną minę, dodał – Li, szkoła się pali! Strażacy kazali wszystkim
jak najszybciej opuścić budynek! – Pociągnął mnie gwałtownie za rękę do wyjścia.
– To krew? – spytał, wskazując na moją poplamioną suknię. Dzięki hałasom
udałam, że nie usłyszałam pytania i spojrzałam z powrotem na ścianę. Napis zniknął.
Kiedy mieliśmy wyjść już na zewnątrz, nagle odbiłam się, jakby o niewidzialną ścianę. Spojrzałam w dół. Pode mną była rozsypana znana
mi już substancja, której linia ciągnęła się naokoło szkoły.
- Zaczekaj. – poprosiłam Aarona, który
zatrzymał się gwałtownie.
Przykucnęłam i dotknęłam tworzywa,
które poparzyło mnie w rękę. Jęknęłam z bólu. Bliznę szybko zakryłam dłonią
przed Aaronem.
- Nic ci nie jest? – spytał.
- Wszystko w porządku. – Powoli
zdjęłam dłoń z oparzenia. Rana zniknęła.
- Szybciej, szybciej! – poganiał nas
jeden ze strażaków.
- Musimy się pośpieszyć, ogień szybko
się rozprzestrzenia. - poinformował mnie
Aaron.
Ale
ja nie mogę wyjść!
Rozejrzałam się rozpaczliwie. Aaron
stał już za linią.
- Co się dzieje? Czemu nie idziesz?
Chcesz się spalić?
- Poczekaj. – uspokajałam go i
spojrzałam w górę. Ogień widoczny już był zza okien na pierwszym piętrze. - Czy
mógłbyś przerwać tę linię? – poprosiłam Aarona, wskazując ręką czarną
substancję.
Ukucnął i strzepał z chodnika piasek.
- Już ci pasuje?
- Tak. – Uśmiechnęłam się i złapałam go
za rękę. Bez przeszkód przeszłam przez „zabójczą” linię.
Strażacy zdołali
ugasić pożar zanim całkowicie się rozprzestrzenił. Ogień nie wyrządził zbyt wielu
szkód, ale dyrektorka stwierdziła, że ze względu na odnowienie kilku sal
uczniowie zostaną zwolnieni z lekcji z czterech następnych dni. Dodała także,
że bal niedługo ponownie się odbędzie, tym razem bez przeszkód. Po usłyszeniu
dobrej nowiny, wszyscy rozeszli się. Kate pojechała z Lucasem, a ja z Aaronem.
Wyjeżdżając z parkingu szkolnego,
obserwowałam przez brudną szybę samochodu oddalający się budynek. Zastanawiałam się,
czy mogłabym zginąć pod wpływem ognia, czy jednak moje komórki zregenerowałyby
się tak szybko, że pożar nie zrobiłby mi żadnej krzywdy? Potomkinię Kalipso może zabić tylko jej
własna córka, powiedział łowca
tydzień temu. LuxVenatorzy chcieli pewnie mnie teraz ukarać za śmierć jednego
ze swoich.
Jednak nie rozumiem. Albo jestem aż
tak dziwna i tępa, albo Łowcy Światła ostatecznie nie spowodowali tego pożaru.
Skoro wiedzą, że nie mogą mnie zabić, to czemu podpalili szkołę i otoczyli go
piaskiem z Ogygii,
bym nie mogła wyjść? Normalny człowiek mógłby zginąć, ale ja nie jestem
normalna.
- O czym myślisz? – spytał Aaron.
Odwróciłam głowę w jego stronę i
oznajmiłam:
- Nie chciałbyś wiedzieć.
- Powiedz, chętnie posłucham. –
nalegał.
Uśmiechnęłam się smutno i nic nie odpowiedziałam.
Sekrety, sekrety i jeszcze raz
sekrety. Gdzieś pomiędzy wkradnie się na pewno morderstwo. Czy ja naprawdę
jestem niebezpieczna? Zabiłam już dwójkę ludzi i prawie Larissę. Ja nie chcę
być taka! Pragnę być normalną siedemnastolatką i żyć pełnią życia. Nie
przejmować się niczym. Nie przejmować się tym, że jestem potworem.
- Zatrzymaj
się. –
odezwałam się po długiej ciszy. Aaron popatrzył na mnie zaskoczony – Zatrzymaj
się! – Nie chciałam używać na nim perswazji, ale inaczej by mnie nie posłuchał.
Gdy Aaron
zjechał na pobocze drogi, wysiadłam z auta.
- Nie mogę.
- stwierdziłam, zatrzaskując drzwi od samochodu.
Aaron szybko
za mną wysiadł i podszedł do mnie. Podniósł mi delikatnie podbródek i zobaczył,
że płaczę.
- Coś nie
tak, Lillian? - zapytał ostrożnie, wycierając mi przy tym opuszkiem palca
ściekające po policzku łzy.
Przygryzłam
wargę.
- Aaron. - Przełknęłam
ślinę. Jego imię wymówiłam z trudem -
Nie możemy być razem. Przepraszam, ale musisz się trzymać ode mnie z
daleka.
Pozwolenie, by Aaron zniknął na zawsze z mojego życia
było trudną decyzją. Odciągnęłam
jego rękę od
mojej twarzy i przytrzymałam w dłoniach.Popatrzył na mnie oszołomiony.
- Ja mówię poważnie, Aaron. - Głos mi się
załamywał. - Chcę, abyś był bezpieczny. - Puściłam go i odeszłam kilka kroków.
Cały czas słyszałam wokół mnie cichy szept zakłócany
przez pracę silnika: Wszystkich, którzy dotarli na jej wyspę, kusiła swoim
pięknem, a następnie zabijała. Kusiła i zabijała, powtarzały bezlistne
drzewa. Słowa mąciły mi głowie. Chciałam
krzyczeć z całych sił i oskarżyć Boga o swój los, jeśli w ogóle On istnieje.
Postanowiłam jednak pobiec w stronę ciemnego zaułka, gdzie nikt mnie nie
zauważy i będę mogła wzbić się w powietrze. Tam otrząsnę się z podjętej decyzji.
Powstrzymał mnie Aaron, który
złapał za moje ramię. Ciarki mi przeszły po całym ciele.
- Zostaw
mnie!- krzyknęłam.
I nagle
poczułam się tak, jak wtedy w łazience z Larissą. Zawładnęły mną gniew,
furia, złość.
Oczy Aarona
rozszerzyły się i zobaczyłam jak powoli się dusi. Próbował bezskutecznie nabrać
powietrza do płuc. Zrobił się blady i bezsilnie opadł na ulicę.
Podeszłam do
niego z wysoko podniesioną głową. Zacisnęłam usta w prostą kreskę, aby powstrzymać
łzy.
- A nie
mówiłam. – Zaśmiałam się i spojrzałam w jego oczy patrzące już tylko w pustkę.
_____________________________________________________________________________
_____________________________________________________________________________
Mam w po dziurki w nosie, że są błędy. -.-