wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział 8.

Bal.
Przygotowania, zmartwienia, pokusy.
Stałam na środku sali gimnastycznej, gdzie odbywała się impreza. Miałam na sobie czarną, brokatową suknię wykonaną z szyfonu i zakończoną falbanami. Kręcone blond włosy spoczywały na ramionach, a twarz ukryta była pod mroczną maską. Z moich pleców wyrastały skrzydła.
Wszyscy wokół mnie zachowywali się jak roboty. Wykonywali oni moje polecania.
Obraz nagle się rozmazał i po chwili znalazłam się na scenie. Uczniowie i nauczyciele wykrzykiwali radośnie moje imię. Na głowie spoczywała mi ciężka srebrna korona.
Wszystko znowu zanikło.
Pojawiały się po kolei sceny rozlewu krwi, bólu i śmierci.
Nie ruszyłam się z miejsca. Stałam dalej dumnie z wysoko podniesioną głową. Ręce miałam ubrudzone krwią. Nie swoją krwią. Spojrzałam na widownię. Nikt już nie klaskał, ani nie krzyczał mojego imienia. Ludzie leżeli bezwładnie na podłodze.
Zeszłam dostojnie ze sceny, jak królowa i przeszłam obok martwych ciał.
- Czemu? – usłyszałam w oddali głos Aarona roznoszący się echem. Odwróciłam się w stronę, skąd zostało wypowiedziane pytanie.
Wtem z sufitu spadło powieszone na stryczku ciało. Nie musiałam podchodzić bliżej, by zobaczyć do kogo ono należy.  

Nadszedł dzień balu. Gdy skończyłam lekcje, od razu wybrałam się do Kate. Dziwnie było wrócić do szkoły po tygodniu zawieszenia za wagary. Pierwszy raz w życiu uciekłam z lekcji. Mama, choć była wściekła, nie dała mi szlabanu. Stwierdziła, że będę miała nauczkę, nie mogąc nadrobić sprawdzianów i kartkówek. „Twoim zadaniem jest wszystko pozałatwiać”, powiedziała, ale nie obchodziła mnie szkoła.  Teraz muszę pracować nad sobą. Nad tym, kim jestem, by nareszcie opanować swoje „dary”. Sześciokąt świadczy o liczbie popełnionych morderstw. Tyle zabije osób dopóki w pełni nie zacznie kontrolować swoich wszystkich umiejętności, przypomniałam sobie fragment treści „Sekrety nimfy, władczyni ciemności”. 
To niesprawiedliwe! Przecież nie mogę od tak zabijać! Musi istnieć inny sposób, bym szybciej zapanowała nad moimi umiejętnościami!
- Lillian! – Zamachała mi przed oczami rękoma Kate – Gdzie odpłynęłaś? Stoisz tak od dziesięciu minut.
- Przepraszam. – wybąkałam.
- Miałaś przymierzyć tę sukienkę. – Wskazała na materiał, który trzymałam w ręce.
Skinęłam głową i poszłam do łazienki, gdzie rozłożyłam suknię. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam czarną szyfonową kreację z falbanami ozdobionymi srebrnym brokatem. Na samo wspomnienie dzisiejszego snu zrobiło mi się niedobrze. Podeszłam do kranu i na orzeźwienie ochlapałam się wodą. Jak torpeda wybiegłam z toalety, a sukienkę rzuciłam szybko na łóżko Kate, jakby materiał był wykonany ze żrącej substancji.
- Co robisz? – spytała zaskoczona przyjaciółka.
- Nie nałożę jej. – sprzeciwiłam się – Nie masz innej?
- Sorry, ale nic więcej nie zostało. – przekomarzała się ze mną.
- To nie pójdę. – Wzruszyłam ramionami i usiadłam na fioletowym krześle.  Udałam obrażoną.
Już długo zastanawiałam się nad decyzją zrezygnowania z udziału w balu. Stwierdziłam jednak, że dalej musze żyć, jak normalna nastolatka.
- Nie pozwolę.  – Zrzuciła mnie z siedzenia i popchnęła  z powrotem do toalety - Będziesz wyglądać w niej przepięknie. – Wyszczerzyła do mnie zęby i zarzuciła mi na głowę suknię.
Ściągnęłam ją z siebie i przymrużyłam oczy. Czekałam na wybuch złości. Gdzieś w podświadomości pragnęłam zabić Kate.  Przygryzłam wargę i przyjrzałam się przyjaciółce.  Przygotowania, zmartwienia, pokusy, usłyszałam w głowie. Dzięki tym słowom, na czas zrezygnowałam ze złej i niechcianej decyzji. Otrząsnęłam się i szybko zamknęłam w łazience.  
- Wytrzymam. – pocieszyłam samą siebie i spróbowałam zmierzyć się z nałożeniem przerażającej sukni. Każdy jej dotyk sprawiał, że przez całe moje ciało przechodziły dreszcze. Przy zapinaniu kreacji wzięłam głęboki oddech. Niestety, ręce nie sięgnęły zamka.
- Co tak długo? Ja już skończyłam! – oznajmiła Kate. – Pomóc? – Weszła do toalety. Miała na sobie zieloną sięgającą do podłogi suknię, która została zrobiona z aksamitu. Szyję zdobiły niebieskie korale.  Delikatny makijaż podkreślał jej greckie rysy. Wyglądała cudownie.
- Nie! – wrzasnęłam i stanęłam do niej przodem, by nie zauważyła moich blizn na plecach. – Sama sobie poradzę. – dodałam spokojniejszym głosem.
- Nie sądzę. – Położyła ręce na biodrach i przyjrzała mi się uważnie – Co się z tobą ostatnio dzieje? – spytała.
Nie odpowiedziałam, wzrok wbiłam w podłogę. Kate darowawszy mi brak odpowiedzi, podeszła do mnie. Wyciągnęła do przodu ręce, czekając aż dam jej zapiąć sukienkę. Głośno westchnęłam i odwróciłam się do niej tyłem. Odgarnęłam włosy i zacisnęłam mocno powieki. Weszłam do umysłu Kate, zmieniając jej widzialny oczami obraz.
- Już – powiedziała po chwili, a ja odetchnęłam z ulgą. Udało się.
- Dzięki.
- Chodź do pokoju. Muszę ci jeszcze zrobić makijaż.

- Voilà! - Obróciła mnie na krześle w stronę małego lustra znajdującego się na jednej ze ścian pokoju Kate. Zrobiła mi czarne kreski eyeliner’em, a rzęsy podkręciła zalotką i pogrubiła tuszem.

Teraz bawiła się moimi włosami. Upięła mi je w niesforny kok. Jednak potem zdecydowała, że lepiej mi w rozpuszczonych.
 - Wyglądasz rewelacyjnie! – stwierdziła, na co ja zareagowałam naburmuszoną miną - Mam nadzieję, że Aaron nie będzie zazdrosny, jak wszyscy faceci będą padać u twoich stóp.
Słowo „padać” rozniosło się echem w mojej głowie.
- O mały włos bym zapomniała! – Kate wyjęła z szafki dwie maski. Jedną podała mi, a druga niebiesko-zielona ozdobiona świecącymi cekinami była przeznaczona dla niej. Gdy dotknęłam mojej, po całym ciele przeszły mnie ciarki. Maska była zrobiona z czarnych piór, a otwory na oczy otaczał srebrny brokat.
- Nałóż, zobaczymy jak wyglądasz. – zaproponowała.
Przeszliśmy z pokoju do holu, gdzie mieściło się większe lustro. Pierwsza przymierzyła Kate, która oczywiście wyglądała przepięknie. Gdy nadeszła moja kolej,  ktoś zadzwonił do drzwi. Aż podskoczyłam, prawie nie upuściwszy maski na podłogę.
- Lucas i Aaron! – wykrzyknęła radośnie i popędziła na dół. Zostawiła mnie samą przed lustrem.
Sterczałam jak kołek, trzymając w trzęsących się rękach maskę.
- Kate bardzo się namęczyła, przygotowując to wszystko. Taki bal jest tylko raz w życiu. Nie chcę jej zasmucić. – wmawiałam sobie. Po chwili odważyłam się już nałożyć niechciany prezent przez głowę.
Wypuściłam głośno powietrze, gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Nie wiedziałam, że przez ten cały czas wstrzymywałam oddech. Serce biło mi jak oszalałe. Wyglądałam tak samo, jak w moim śnie.
Z osłupienia wyrwał mnie głos Aarona.
- Witaj, piękna.
Usłyszawszy go, poczułam gorąco na policzkach.  Odwróciłam się i na powitanie pocałowałam go w usta.

Czułam się nieswojo w tym stroju. Coraz to poprawiałam suknię, czy włosy.
- Zostaw! Bo zaraz wszystko zniszczysz. – skarciła mnie Kate.
Szybko zdjęłam rękę z szyfonowego materiału i ujęłam nią dłoń Aarona, który stał przy mnie. Ubrany był w zwykły czarny garnitur, a jego piękne zielone oczy  podkreślała zakrywająca twarz srebrna maska. Ten sam kolor miała muszka.
- Wchodzimy? – spytała podekscytowana Kate.
Nie wiem, jak Lucas może wytrzymywać w jej towarzystwie. Jednak cieszę się , że znalazła sobie kogoś. Może wreszcie będzie to jej chłopak na stałe, bo niestety przedtem Kate zmieniała wszystkich, jak rękawiczki, czego nie pochwalałam.
- Panie przodem. – Przepuścił nas Aaron i ukłonił się dostojnie, jak książę z bajki. Uśmiechnęłam się czule do niego i przewróciłam oczami.
- Dziękuję. – odparłam i też wykonałam ukłon niczym księżniczka.
- Przestańcie, bo aż się rzygać chce. – oznajmił Lucas. Chcąc, nie chcąc, Kate kopnęła go w kotkę za złe maniery. Na przeprosiny pocałował ją w policzek.
- Kate i Lucas pasują do siebie. – wyszeptałam na ucho Aaronowi i weszliśmy do budynku szkoły.
- Jedyna dobrze dobrana para. – Usłyszałam za sobą damski głos. Odwróciłam głowę, ale nikogo z tyłu nie widziałam. Popatrzyłam następnie na Aarona. Jego mina świadczyła o tym, że nic nie usłyszał.
Nie zaskoczyłam się, gdy ujrzałam te same dekoracje, co we śnie. Wszędzie wokół były niebiesko- czerwono-fioletowe balony przyczepione do sufitu i walające się po podłodze. Gdy znaleźliśmy się na zaludnionej sali gimnastycznej, wszystko wydawało się nierealistyczne. Wzdrygnęłam się na sam widok liny przeprowadzonej z sufitu, na której zawieszone były kolorowe kartki. Pisało na nich: „Nie narzekaj, uśmiechnij się!
Miałam już odejść od liny wywołującej złe wspomnienia, gdy nagle litery zaczęły się przemieszczać, nabierając innego znaczenia. „Kalipso, strzeż się”, głosił napis. Przerażona szybko odciągnęłam z tamtego miejsca Aarona i powędrowaliśmy na parkiet.
Po kilku tańcach zakręciło mi się w głowie i zachciało pić. Przystanęliśmy przy stoliku z poczęstunkiem i do plastikowego kubka Aaron nalał mi ponczu. Po spróbowaniu czerwonego napoju, zakrztusiłam się.  Sok parzył mój przełyk, a w brzuchu przeszył mnie ostry ból. Czułam, że rozsadza mi od środka wszystkie organy. Odstawiłam na bok kubek i zakryłam usta ręką. Poczułam metaliczny smak w buzi i spojrzałam na dłoń, który była we krwi.
Tylko nie znowu, pomyślałam. Czy nie mogę mieć chociaż jednego normalnego dnia?!
- Wszystko w porządku? – spytał troskliwie Aaron. Gdy zobaczył moją zakrwawioną rękę, przeraził się. – Co się stało?
Otworzyłam buzię, ale nic z siebie nie wydałam. Po chwili, gdy pieczenie ustało, dałam już rady mówić.
- Wszystko okay. Po prostu zakrztusiłam się kawałkami owoców. – Wskazałam na miskę z ponczem. Wiedziałam, że Aaron za bardzo mi nie wierzy, ale nie mogłam cały czas wymazywać mu pamięci.
Przyjrzałam się naczyniu z czerwonym sokiem. Kanty miski były ubrudzone jakąś substancją. No tak, ktoś do niej wsypał piasek z Ogygii. Łowcy.
Nagle zauważyłam w oddali znajomą mi ze snów kobietę. Postać podpierała się o ścianę na przeciwko mnie przyodziana w czerwoną pelerynę. Na głowie miała założony kaptur, który rzucał na twarz cień. Mogłabym stwierdzić, że pod nakryciem nic nie ma, jakby materiał unosił się w powietrzu, gdyby nie świecące w  ciemności rubinowe oczy.
- Arya? – wyszeptałam. Przed moimi oczami zaczęły się pojawiać nowe wspomnienia z dzieciństwa, gdzie zamiast Vivian, widziałam kogoś innego. Nie było już w nich ciemnej blondynki, która uczyła mnie chodzić, odwoziła do szkoły, zabierała na zakupy. Zastąpił ją ktoś inny i dotychczasowa matka stała się teraz dla mnie obcą kobietą.  – Mama?
Chwyciłam rąbek sukni i poszłam w jej stronę. Kobieta zauważyła mój ruch i skierowała się do wyjścia. Rzuciłam się za nią biegiem.
- Li, gdzie idziesz? – spytał Aaron.
- Zaraz wracam. - oznajmiłam, nie zatrzymując się. 
Wybiegłam na korytarz, ale Aryi już nigdzie nie było. Rozejrzałam się nerwowo. W moje oczy rzucił się namalowany na ścianie czerwony napis Uciekaj. Podeszłam do niego i ostrożnie dotknęłam świeżej farby. Oderwałam szybko jak oparzona palce od ściany i nie zastanawiając się, umorusaną dłoń wytarłam o sukienkę.
Farba okazała się krwią, przez co od razu mogłam się domyślić, kto jest autorem napisu.  Ostrzeżenie było śladem po kobiecie w czerwonej pelerynie. Po mojej prawdziwej matce.
Przez nowo odkryte wspomnienia wszystko było teraz dla mnie oczywiste, bo nigdy nie przypominałam zachowaniem ani wyglądem Vivian. Przybrana matka zniknęła ze scen widzianych oczyma małego dziecka i zastąpiła ją Arya. Teraz gdy powracam to różnych wydarzeń, nie widzę w nich już Vivian. Oczywiście, wiedziałam dalej, że istniała, ale nie miała dla mnie żadnego znaczenia. Nie kojarzyłam jej już z ani jednym wspomnieniem. Pamiętam jednak, że ktoś zajmował się mną przez ostatnie dwa lata po wypadku. Na samo wspomnienie tego wydarzenia nowe obrazy zaczęły pojawiać się przed moimi oczami.
Wracałam wtedy z zajęć tanecznych. Prowadziłam, co było nielegalne, ponieważ nie miałam jeszcze ukończonych szesnastu lat. Mama się jednak zgodziła, ponieważ chciała, żebym poćwiczyła przed głównym egzaminem.  Usiadła więc z przodu obok siedzenia kierowcy, żeby mieć czujne oko na trasę. Radośnie razem śpiewałyśmy piosenki, które akurat leciały w radiu. Nagle jakiś pojazd zajechał mi drogę. Chciałam zatrzymać auto, ale hamulec nie działał. Wszystko działo się bardzo szybko. Wiem, że zdążyłam jeszcze spojrzeć na Aryę, u której na twarzy nie widziałam śladów paniki. Wypowiedziała tylko ciche przepraszam i drzwi od samochodu otworzyły się samoczynnie. Wypadłam na asfalt, a auto uderzyło w drzewo z Aryą w środku. Myślałam, że umarłam, lecz leżałam przytomna na ulicy. Nie chciałam otwierać oczu. Pragnęłam dalej myśleć, że wszystko jest w porządku : wrócę do domu, a mamę zastanę, jak zwykle w kuchni lub w salonie.  Spróbowałam podeprzeć się łokciami, ale w nodze przeszył mnie ostry ból. Podniosłam lekko głowę i odważyłam się wreszcie otworzyć oczy. Łzy nachodziły mi do oczu, gdy spojrzałam na rozbity samochód. Po chwili  zauważyłam, że wychodzi z niego jakaś postać. Była nią moja mama. Nic jej się nie stało. Z ulgą na sercu zaczęłam ją wołać ochrypłym głosem, jednak nie spojrzała na mnie. Mimo bólu nie poddawałam się i krzyczałam głośniej, ale ona zignorowała mnie i oddaliła się z rozłożonymi czerwonymi skrzydłami w stronę lasu.
Przed oczami stanęła mi następna sytuacja, gdy szykowałam obiad z mamą. Była sobota popołudniu. Wydarzyło się to kilka godzin przed wypadkiem. Bardzo się starałyśmy, bo niedługo miał wrócić Arcady po tygodniowym wyjeździe w delegację.  Wtem przez przypadek upuściłam szklankę, która z hukiem rozbiła się o podłogę. Mama bardzo się rozzłościła. Nigdy nie widziałam u niej takiej furii. Wzięła nóż i zamachnęła się. W ostatniej chwili powstrzymała ruch ręki, ale i tak przejechała mi ostrzem po skórze w miejscu za uchem.  Gdy zobaczyła z jakim przerażeniem na nią patrzę,  rozpłakała się i wyczyściła mi pamięć.
Od dużego natłoku informacji rozbolała mnie głowa i wreszcie mogłam powrócić do rzeczywistości. Ponownie spojrzałam na ścianę.
Byłam wdzięczna Aryi miłości jaką mnie darzy. Mimo tragedii, jaka spotyka potomków Kalipso, to przeciwstawia się zbierającej się w sobie nienawiści i próbuje zapewnić mi bezpieczeństwo. Jednak nie wiedziałam, co robić. Posłuchać ostrzeżenia, czy wrócić spokojnie na bal?
Nagle usłyszałam głośne krzyki.
- Lillian, Lilian! – dochodził głos z sali gimnastycznej.
- Aaron?
- Co ty tu jeszcze robisz?  - Chłopak wszedł na korytarz. Widząc moją zdezorientowaną minę, dodał – Li, szkoła się pali! Strażacy kazali wszystkim jak najszybciej opuścić budynek! – Pociągnął mnie gwałtownie za rękę do wyjścia. – To krew? – spytał, wskazując na moją poplamioną suknię. Dzięki hałasom udałam, że nie usłyszałam pytania i spojrzałam z powrotem na ścianę. Napis zniknął.
Kiedy mieliśmy wyjść już na zewnątrz, nagle odbiłam się, jakby o niewidzialną ścianę. Spojrzałam w dół. Pode mną była rozsypana znana mi już substancja, której linia ciągnęła się naokoło szkoły.
- Zaczekaj. – poprosiłam Aarona, który zatrzymał się gwałtownie.
Przykucnęłam i dotknęłam tworzywa, które poparzyło mnie w rękę. Jęknęłam z bólu. Bliznę szybko zakryłam dłonią przed Aaronem.
- Nic ci nie jest? – spytał.
- Wszystko w porządku. – Powoli zdjęłam dłoń z oparzenia. Rana zniknęła.
- Szybciej, szybciej! – poganiał nas jeden ze strażaków.
- Musimy się pośpieszyć, ogień szybko się rozprzestrzenia. -  poinformował mnie Aaron.
Ale ja nie mogę wyjść!
Rozejrzałam się rozpaczliwie. Aaron stał już za linią.
- Co się dzieje? Czemu nie idziesz? Chcesz się spalić?
- Poczekaj. – uspokajałam go i spojrzałam w górę. Ogień widoczny już był zza okien na pierwszym piętrze. - Czy mógłbyś przerwać tę linię? – poprosiłam Aarona, wskazując ręką czarną substancję.
Ukucnął i strzepał z chodnika piasek.
- Już ci pasuje?
- Tak. – Uśmiechnęłam się i złapałam go za rękę. Bez przeszkód przeszłam przez „zabójczą” linię.

Strażacy zdołali ugasić pożar zanim całkowicie się rozprzestrzenił. Ogień nie wyrządził zbyt wielu szkód, ale dyrektorka stwierdziła, że ze względu na odnowienie kilku sal uczniowie zostaną zwolnieni z lekcji z czterech następnych dni. Dodała także, że bal niedługo ponownie się odbędzie, tym razem bez przeszkód. Po usłyszeniu dobrej nowiny, wszyscy rozeszli się. Kate pojechała z Lucasem, a ja z Aaronem.
Wyjeżdżając z parkingu szkolnego, obserwowałam przez brudną szybę samochodu oddalający się budynek. Zastanawiałam się, czy mogłabym zginąć pod wpływem ognia, czy jednak moje komórki zregenerowałyby się tak szybko, że pożar nie zrobiłby mi żadnej krzywdy? Potomkinię Kalipso może zabić tylko jej własna córka, powiedział łowca tydzień temu. LuxVenatorzy chcieli pewnie mnie teraz ukarać za śmierć jednego ze swoich.
Jednak nie rozumiem. Albo jestem aż tak dziwna i tępa, albo Łowcy Światła ostatecznie nie spowodowali tego pożaru. Skoro wiedzą, że nie mogą mnie zabić, to czemu podpalili szkołę i otoczyli go piaskiem z Ogygii, bym nie mogła wyjść? Normalny człowiek mógłby zginąć, ale ja nie jestem normalna.
- O czym myślisz? – spytał Aaron.
Odwróciłam głowę w jego stronę i oznajmiłam:
- Nie chciałbyś wiedzieć.
- Powiedz, chętnie posłucham. – nalegał.
Uśmiechnęłam się smutno i nic nie odpowiedziałam.
Sekrety, sekrety i jeszcze raz sekrety. Gdzieś pomiędzy wkradnie się na pewno morderstwo. Czy ja naprawdę jestem niebezpieczna? Zabiłam już dwójkę ludzi i prawie Larissę. Ja nie chcę być taka! Pragnę być normalną siedemnastolatką i żyć pełnią życia. Nie przejmować się niczym. Nie przejmować się tym, że jestem potworem.
- Zatrzymaj się. – odezwałam się po długiej ciszy. Aaron popatrzył na mnie zaskoczony – Zatrzymaj się! – Nie chciałam używać na nim perswazji, ale inaczej by mnie nie posłuchał.
Gdy Aaron zjechał na pobocze drogi, wysiadłam z auta.
- Nie mogę. - stwierdziłam, zatrzaskując drzwi od samochodu.
Aaron szybko za mną wysiadł i podszedł do mnie. Podniósł mi delikatnie podbródek i zobaczył, że płaczę.
- Coś nie tak, Lillian? - zapytał ostrożnie, wycierając mi przy tym opuszkiem palca ściekające po policzku łzy.
Przygryzłam wargę.
- Aaron. - Przełknęłam ślinę. Jego imię wymówiłam z trudem -  Nie możemy być razem. Przepraszam, ale musisz się trzymać ode mnie z daleka.
Pozwolenie, by Aaron zniknął na zawsze z mojego życia było trudną decyzją. Odciągnęłam jego rękę od mojej twarzy i przytrzymałam w dłoniach.Popatrzył na mnie oszołomiony.
-  Ja mówię poważnie, Aaron. - Głos mi się załamywał. - Chcę, abyś był bezpieczny. - Puściłam go i odeszłam kilka kroków.
Cały czas słyszałam wokół mnie cichy szept zakłócany przez pracę silnika: Wszystkich, którzy dotarli na jej wyspę, kusiła swoim pięknem, a następnie zabijała. Kusiła i zabijała, powtarzały bezlistne drzewa. Słowa mąciły mi  głowie. Chciałam krzyczeć z całych sił i oskarżyć Boga o swój los, jeśli w ogóle On istnieje. Postanowiłam jednak pobiec w stronę ciemnego zaułka, gdzie nikt mnie nie zauważy i będę mogła wzbić się w powietrze. Tam otrząsnę się z podjętej decyzji. Powstrzymał mnie Aaron, który złapał za moje ramię. Ciarki mi przeszły po całym ciele.
- Zostaw mnie!- krzyknęłam.
I nagle poczułam się tak, jak wtedy w łazience z Larissą. Zawładnęły mną gniew, furia, złość.
Oczy Aarona rozszerzyły się i zobaczyłam jak powoli się dusi. Próbował bezskutecznie nabrać powietrza do płuc. Zrobił się blady i bezsilnie opadł na ulicę.
Podeszłam do niego z wysoko podniesioną głową. Zacisnęłam usta w prostą kreskę, aby powstrzymać łzy.
- A nie mówiłam. – Zaśmiałam się i spojrzałam w jego oczy patrzące już tylko w pustkę.
_____________________________________________________________________________
Mam w po dziurki w nosie, że są błędy. -.-