czwartek, 7 czerwca 2012

Prolog


2 lata temu…

- Lillian! Lillian! Obudź się!! -  wrzeszczy tata, trzęsąc mnie, abym się obudziła i wbijając mi przy tym  paznokcie w ramiona.
Szybko usiadłam na łóżku, opierając się z tyłu rękoma. Byłam cała mokra od potu, a serce biło mi jak oszalałe.
- Znowu krzyczałam?- spytałam oschłym głosem ojca, choć znałam już odpowiedź.
Arcady przytulił mnie i po moich policzkach od razu spłynęły strumienie łez.
- Tęsk-nię-za-nią.- wychlipałam.
- Wiem, ja też. - odpowiedział, głaszcząc mnie na pocieszenie po plecach.
 Czekał, aż się uspokoję i po chwili się odezwał:              
- Dzwoniła Katerina. Pytała się, czy może nie chciałabyś z nią wyjść dzisiaj do kina.
- Nie wiem, tato. Jeszcze chyba nie mam na to sił.
- Lekarz mówi, że może dobrze by ci zrobiło wreszcie wyjście z domu. Nie byłaś na świeżym powietrzu od wypadku. Wszyscy martwią się o ciebie.
- Oh… Tato, proszę. Jeszcze chyba nie dam rady pokazać się ludziom.
- To może Katerina wpadnie do nas? Zostawię was samych, wychodzę z Jackiem do pubu obejrzeć mecz.
-  Ty i mecz? - szczęka mi opadła. Mój tata idzie na mecz? Od śmierci mamy nigdzie prawie nie wychodził, oprócz oczywiście do pracy.
- Jack mnie zmusił. Wiesz jaki on jest… - uśmiechnął się - Dobra ja już lecę, bo zaraz stracę pracę. - pocałował mnie w czoło - Pamiętaj zadzwonić do Kate! - ostatnie słowa wypowiedział już schodząc ze schodów.
Dziś, tata promienieje. Dawno tak się nie zachowywał. Ciekawe, co mu się stało? Cieszę, że  wreszcie jest radosny. Nie to co wcześniej. Jeszcze niedawno był smutny, zdołowany tak, jak ja…
Trzasnęły drzwi i znowu zostałam sama.
Ten pusty, duży dom trochę przyprawia mnie o dreszcze. Choć już się do niego przyzwyczaiłam. Od trzech tygodni nie wychodzę z domu. Boję się słów ludzi, które wypowiedzą, jak mnie zobaczą. Bardzo mi przykro z powodu śmierci twojej matki. Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie. Nie martw się. Przykro mi. Współczuję ci.
Nie chcę wracać do szkoły . Nauczyciele będą dawać mi fory, przez co mogę narobić sobie więcej wrogów.  Najgorsze będzie to, że wszyscy będą się na mnie gapić, szeptać, plotkować o mnie, szeptać, plotkować, gapić…
W ręku trzymałam fotografię mojej matki ze mną i z Kate. Robimy śmieszne miny, stojąc na tle Akropolu ateńskiego w Grecji. To było tak niedawno…
Na zdjęcie spadło kilka moich łez, rozmazując kolorowy tusz.
-Potrzebuję cię, mamo. Bez ciebie nie dam rady - wyszeptałam, przesuwając opuszkiem palca po twarzy mamy- Tęsknię…
I nagle bezwładnie opadłam na podłogę…
Zemdlałam.

Znajduję się w ciemności. Nic nie widzę. Nic nie słyszę...
Ale biegnę...
Biegnę ku nicości. Nie myślę  co robię, ale czuję, że muszę uciekać.
Nagle staję w miejscu i nie mogę się ruszyć.
Boję się. Chcę stąd czym prędzej uciec, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
Zaczynam krzyczeć.
I nagle widzę czerwonego motyla, który krwawi. Krople jego krwi brudzą podłogę, tworząc czerwoną plamę. Zaczyna się ona powiększać i pokój przybiera barwy czerwieni.
Krzyczę coraz głośniej.
Nagle odzyskuję czucie w rękach, nogach i  zaczynam wyrywać sobie włosy. Upadam na podłogę, tarzając się we krwi I waląc przy tym z całej siły pięściami i nogami.
- Odpocznij. - słyszę damski głos, który roznosi się echem po czerwonym, pustym korytarzu - Przestań... Popatrz w górę...
Niechętnie spojrzałam na latającego nade mną motyla.
Nagle zmienił się w zjawę. Kiedy przybrała wyraźniejszych kształtów, ujrzałam twarz mojej mamy.
-Przepraszam... - wyszeptała.
A potem rozpłynęła się w powietrzu...
Zniknęła. I wspomnienia razem z nią.


Z kim?
Kto to był?

                 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz