środa, 11 lipca 2012

Rozdział 2



Tej nocy nie mogłam spać. Strasznie dokuczało mi pulsowanie rany za uchem, ostry ból głowy, a na dodatek czułam, że moje nogi są opuchnięte. Nie wiem czemu, przecież wczoraj na wuefie się nie przemęczyłam. Graliśmy tylko w tenisa stołowego. Już chyba bardziej narzekałabym na ręce. 
Ale tak naprawdę to i tak by mnie to zdziwiło. Rzadko się przemęczam, rzadko mnie coś boli. Szczerze? To „rzadko” to mało powiedziane. Już bardziej pasowałoby słowo „nigdy”.
Dwa lata temu miałam wypadek samochodowy. Wracałam wtedy z zajęć tanecznych i ktoś przejechał mi drogę. Chciałam zahamować, ale okazało się, że hamulce nie działają. Ktoś przeciął linki.
W ostatniej chwili udało mi się rozpiąć pasy i wyskoczyć z auta.
Samochód uderzył w drzewo, a ja nieprzytomna leżałam na zboczu ulicy.
Obudziłam się dopiero w szpitalu. Naprzeciwko mnie stało dwóch lekarzy i przyglądali się z niedowierzaniem zdjęciom mojej nogi. Na jednym piszczel była pęknięta, na drugim wyglądała jak nienaruszona.
- Może doktorowi pomieszały się zdjęcia?- spytał jeden z lekarzy niskim głosem drugiego.
- Nie sądzę. Wczoraj, gdy ta dziewczyna przyjechała, widziałem obrzęk na lewej nodze, a teraz? Nic nie ma.  - poczułam zimny dotyk koło kostki. Odruchowo chciałam zgiąć nogę , ale miałam czymś ją unieruchomioną. To nie był gips, ale szyna.  – O widzę, że… - przerwał i spojrzał w kartę pacjenta- panna Bail się już obudziła.

Przez ostatni tydzień, gdy wspominałam wypadek, nie mogłam sobie przypomnieć dalszej części. 
Pamiętam tylko jeszcze sytuacje, gdy rozmawiałam z tatą o czymś, co mnie bardzo zmartwiło. Psycholog mówił, że to depresja powypadkowa, i dlatego pozapominałam niektóre rzeczy.

Gdy wypuścili mnie, lekarze powiedzieli Arcady'iemu, że nic mi się poważnego nie stało. Że miałam prawdziwe szczęście, bo nie było nawet żadnych siniaków. Jedynie zraniłam się za uchem i mam tam teraz bliznę. 
Ale nie przejęłam się tym. Nigdy nic sobie nie zrobiłam. Nie miałam nawet, żadnych blizn po zranieniach. Tylko czemu nie zaciekawiła mnie ta rana po wypadku? 
Bo byłam przygnębiona czymś, czego nie pamiętam.

Ostatnio często "filozofuję" na ten temat i zastanawiam się, czy wszystko ze mną w porządku, ale raczej po prostu mam szczęście, że szybko się leczę, ale czemu nie może być tak z moim mózgiem? Chciałabym wreszcie wszystko sobie przypomnieć. Nie tylko niektóre momenty po wypadku, ale także te puste miejsca we wspomnieniach.

Od ciągłego myślenia głowa rozbolała mnie mocniej, więc postanowiłam zejść po schodach do kuchni, aby napić się czegoś zimnego i łyknąć Apap. Wyjęłam z apteczki lek, a z lodówki butelkę Le Bleu* i nalałam trochę wody do szklanki. Usiadłam na tarasie, popijając tabletkę i wpatrując się w gwiazdy. Po kilku minutach ból ustąpił, więc położyłam się na  leżaku i przykryłam się kocem. Powieki robiły się coraz cięższe i nagle zasnęłam.

Kate zadzwoniła, że mnie nie podwiezie, bo zachorowała, więc poszłam na piechotę do szkoły. Wpadnę do niej po lekcjach i obejrzymy razem jakiś film.
-Lillian. – słyszę szept jakiejś kobiety. Odwracam się, ale nikogo nie widzę. Przyśpieszam kroku – Lillian. – głos jest coraz bliżej. Znowu rozglądam się, ale nikogo nie ma.
Po chwili orientuje się, że ten głos przemawia do moich myśli.
 – Lillian, wróć do domu i nigdzie nie wychodź – rozbrzmiewa głos w mojej głowie. Otrząsnęłam się i idę coraz szybciej, aż zaczynam biec. 
Pewnie mam jakieś omamy.
Nie posłuchałam dziwnego dźwięku i szubko wbiegłam do budynku szkolnego. Wszyscy się na mnie patrzą, jak na wariatkę i nagle zaczynają opadać na podłogę. Jak kostki domina. Upadają w tym kierunku, w którym idę, jakbym ja rządziła ich ciałami.
Oni... umierają.
Czy... to moja.... wina?
I nagle w oddali widzę kobietę w czarnej pelerynie.
- Uważaj na siebie – mówi kobieta. To ten głos. Głos, który już słyszałam.
Postanowiłam iść w jej kierunku, ale ona już gdzieś zniknęła.  
Moją uwagę odwrócił Aaron
-Lillian! Pomocy! – krzyczy. 
Głos pochodzi z męskiej łazienki. Nie zastanawiając się, weszłam do środka ubikacji.
- Aaron, gdzie jesteś!? – wołam, ale już nigdzie go nie słyszę. Otwieram wszystkie drzwiczki od kabin. Nikogo tu nie ma. Próbuję, więc wyjść, ale drzwi zostały zablokowane. Walę, wołam o pomoc. Nic.
No tak. Wszyscy nie żyją.
- Co ja narobiłam? – szlocham - to ja ich wszystkich zabiłam.
Nagle słyszę szczęk zamka i drzwi się otworzyły. Wybiegłam i zobaczyłam, że wszystko jest normalne. Uczniowie chodzą korytarzami, rozmawiając, słuchając muzyki.
Coś jest ze mną nie tak. Mam jakieś halucynacje.
- Ooooo… Mała dzidzia pomyliła łazienki – odezwała się Larissa. 
- Larissa, zostaw mnie w spokoju - odparłam surowo.
- Patrzcie, nasz morderca pomylił łazienki, pewnie nie mógł odróżnić swojej płci! – pokazała na mnie palcem. 
Morderca?
Wszyscy zaczęli się nienaturalnie śmiać, a potem wykrzykiwać słowo : „Morderca”. Zaskoczona, zatkałam uszy i szybko weszłam z powrotem do łazienki, głośno zatrzaskując drzwi.
Podeszłam do kranu i ochlapałam się wodą.  
-To pewnie tylko zły sen – powtarzałam cały czas pod nosem.
Spojrzałam  w lustro i aż podskoczyłam,  gdy ujrzałam za mną kobietę w czarnej pelerynie.
- Kim jesteś? – zapytałam cicho.
- Niebezpieczeństwo – wyszeptała i rozpłynęła się w powietrzu.
Sen też...

Haustami nabierałam powietrze do płuc, a serce biło mi jak oszalałe. Siedziałam po turecku na tarasie, zakrywając twarz dłońmi. Minęło chyba z pół godziny, dopóki się nie uspokoiłam. Wreszcie wstałam i weszłam z powrotem do domu. Spojrzałam na zegarek kuchenny. Piąta trzydzieści siedem. 
Już raczej i tak nie zasnę, więc położyłam się na kanapie w salonie i włączyłam cicho telewizor, aby nie obudzić rodziców. 
Nie było nic ciekawego w telewizji, ale teraz, aby odgonić złe myśli mogłabym obejrzeć byle co, nawet "Barney i przyjaciele", czy "Owocowe ludki". 

Żeby tylko znowu nie zasnąć, bo... 
Ten koszmar był taki... 
Realistyczny.