wtorek, 18 grudnia 2012

Rozdział 4


Aaron wyszedł przed piętnastą na zajęcia z futbolu, a także, by oczywiście nie natknąć się na moich rodziców. Mogłabym sobie wyobrazić ich reakcję, gdy dowiedzieliby się, że mam  c h ł o p a k a  – jacie, ale to dziwnie brzmi.
Opadłam na łóżko z przyklejonym uśmiechem na twarzy. Wyjęłam komórkę z kieszeni i zadzwoniłam do Kateriny.
- I jak tam się czujesz? – spytała.
- Całowaliśmy się.- wypaliłam od razu.
- Żartujesz?! – krzyknęła – Nie no, wiedziałam!  W i e d z i a ł a m !
Przygryzłam dolną wargę. Byłam pełna energii, więc wstałam i zaczęłam spacerować po pokoju, sprzątając przy okazji.
- I jak było?
Zatrzymałam się dłużej przy oknie, by zasłonić rolety. Zdawało mi się, że już to dzisiaj robiłam.
- Co i jak? – spytałam.
- No, dobrze całował, czy nie?
- Kate… - Wzniosłam oczy ku niebu.
- Za pięć minut będę i mi wszystko opowiesz!!!
- Dobrze, dobrze… - Przewróciłam oczami.
- Ze  s z c z e g ó ł a m i . – dodała i rozłączyłam się.
Nagle poczułam ostry ból w klatce piersiowej i zaczęłam się krztusić. Telefon wypadł mi z ręki i uderzył o podłogę. Bez skutku próbowałam nabrać powietrza do płuc. Bezwładnie opadłam na kolana i złapałam się za gardło.
Wtem, przed oczami zaczęły mi się pojawiać różne obrazy: kobieta z mojego snu, która bawi się ze mną lalkami, gdy miałam 4 latka,  uczy grać mnie na pianinie i inne różne, jakby „wspomnienia” z nią związane. Co raz bardziej wydawała mi się znajoma… W myślach słyszałam tylko jedno imię: Arya.
- Arya, Arya. – powtarzałam cicho.
Usłyszałam trzask drzwi wejściowych.
Wtedy wszystkie obrazy zniknęły, a ja z przerażeniem patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Moje źrenice były całkowicie powiększone.
- Już jestem! – powiedziała Kate, czekając na moją odpowiedź. Niestety jej nie dostała. Nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnych słów.
- Lillian?
Usłyszałam, jak wbiega po schodach na górę i otworzyła z rozmachem drzwi od mojego pokoju, które walnęły mocno o ścianę.
- Boże, Li, ale mi narobiłaś stracha! – powiedziała Kate, łapiąc się za serce i upuszczając torebkę prezentową na podłogę. – Wszystko OK? – spytała, kiedy zauważyła, że leżę na ziemi oparta plecami o ścianę. – Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha!
Przełknęłam ślinę. Wstałam powoli jeszcze oszołomiona i otrzepałam spodnie.
- Nic ci nie jest?  - spytała zmartwiona Katerina.
Kiwnęłam przecząco głową i uśmiechnęłam się do niej słabo. Przytuliła mnie.
- Wszystkiego najlepszego! – Zaśmiała się  i wręczyła mi prezent – Spodoba ci się!
-Jejku, Kate nie trzeba było! Dzięki!
Zostawiłam torebkę na biurku i przeszłyśmy do salonu. Później zobaczę, co to takiego dostałam. Mam nadzieję, że to nie błyszczyk, czy inne różne rzeczy upiększające, bo ją normalnie zamorduję…
- Jesteś pewna , że nie chcesz pojechać na pogotowie? Zemdlałaś dzisiaj, miałaś duszności.
Wzięłam głęboki oddech.
- Nie, już mi lepiej. – zaprzeczyłam. Może nie czułam się zbyt dobrze, ale nie miałam zamiaru jechać do szpitala. - Chcesz coś do picia?- spytałam ją i odwróciłam się w kierunku kuchni.
- Nie forsuj się. Usiądź, a ja sama coś sobie wezmę. – zaproponowała.
- No, okay. – odparłam niechętnie i usadowiłam się wygodnie na sofie.
- O mój Boże! Co tu się u licha stało? – przeraziła się Kate.
Pobiegłam szybko do kuchni i zauważyłam całą mokrą podłogę i potłuczone szkło w zlewie.
- Kurczę, zapomniałam posprzątać. - stwierdziłam.
Kate odchrząknęła i położyła ręce na biodra.
- Ojojoj! Wy, dzieci…

Na szczęście zdążyłyśmy wszystko ogarnąć przed przyjściem rodziców.
- Cześć Lillian, cześć Kate! – przywitali nas, wnosząc do domu  t o n ę  zakupów.
- Dzwonili do mnie ze szkoły. – powiedziała Vivian i położyła reklamówki pełne jedzenia na stole kuchennym.- Nic ci nie jest? – Dotknęła mojego czoła.
- Już wszystko w porządku. – odparłam, kiwając głową.
- To dobrze. Zapewne to przez pogodę.
- To samo powiedziała pielęgniarka. – Uśmiechnęłam się do niej.
- Nigdzie dziś nie wychodzicie? – spytał zaciekawiony tata, wkładając wędliny i mleko do lodówki.
- Nie w…
- Tak, do kina. – przerwałam Kate i popatrzyłam na zegarek ścienny – Zaraz mamy seans!
Nie chciałam, żeby mama dalej się wypytywała o moje zdrowie, bo zaraz zakazałaby mi dzisiaj w ogóle gdzieś wyjść.
Katerina spojrzała na mnie zaskoczona i po chwili zrozumiała o co mi chodzi. Dodała:
- A no tak! O włos byśmy zapomniały! – Złapała się za głowę.
- Skoczę tylko po portfel i komórkę, i już idziemy – zwróciłam się do przyjaciółki.
- Nałóż tylko coś ciepłego, zima się zbliża! – ostrzegł mnie Arcady.
Wzięłam małą czarną torebeczkę, gdzie włożyłam portfel i telefon. Przedtem sprawdziłam, czy mam wystarczająco pieniędzy. Dwadzieścia dolarów. Dopiero początek miesiąca, więc nie zdążyłam jeszcze nic wydać z kieszonkowego. Powinno starczyć na bilet i coś do picia lub popcorn. Nałożyłam jeszcze bluzę z napisem Fallen i  białymi skrzydłami na plecach i zeszłam na dół.
- Do widzenia! – pożegnała się Kate z moimi rodzicami i wyszłyśmy z domu.
- Chcesz przejechać się skuterem? – zamachałam jej przed oczami kluczykami.
- Może lepiej moim autkiem? – spytała błagalnie.
Zrobiłam do niej maślane oczy.
- No dobra… Mam nadzieję, że mnie nie zabijesz!
- Kusząca propozycja. – zarechotałam.
Dałam jej kask i pojechałyśmy do kina w McMinville, gdzie kupiłyśmy bilety na Kronikę opętania. Na szczęście była mała kolejka.
- Hmm… - sprawdziłam godzinę w komórce - Jest dopiero kilka minut po 17, więc mamy jeszcze około półtorej godziny do seansu. Co robimy? – spytałam Kate.
- Może galeria?- zaproponowała. – Trzeba coś kupić na Bal Zimowy. Jeszcze tylko 3 tygodnie!
Nagle głośno zaburczało mi w żołądku. Skrzywiłam się.
- Ups! – popatrzyłam na brzuch – Od rana nic nie jadłam. Co myślisz jednak o tej kawiarni naprzeciwko? – wskazałam ręką pobliski budynek.
Kate zmrużyła oczy.
- Ale jutro mi się odpłacasz! – fuknęła.
- Jutro nie mogę – przekrzywiłam głowę – wychodzę z Aaronem .
- To w sobotę. Nie odpuszczę! O 10 będę czekać już pod twoim domem.
- Okay, okay. – wyszczerzyłam do niej zęby i zaciągnęłam ją na drugą stronę ulicy.
Wzięłam szarlotkę na ciepło i kawę americano, a Kate mocne espresso.  Przez godzinę rozmawiałyśmy o tym, że jej brat znowu zepsuł piecyk do gitary elektrycznej, tłumaczyłam , jak napisać wypracowanie na poniedziałek,  opowiadałam o Aaronie, itp.
Gdy zapłaciłyśmy i wyszliśmy z kawiarni, przy kasie kinowej zauważyłam  Aarona i jego kolegę z drużyny. Nogi mi się poplątały, zachwiałam się przy krawężniku i o mały włos wpadłabym pod samochód, gdyby Kate mnie nie złapała.
- Uważaj, Li! – wrzasnęła i przytrzymała mnie za ramiona, a auto głośno zatrąbiło, co przyciągnęło uwagę Aarona. Nasze oczy się zetknęły. Uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił się swoim zniewalającym uśmiechem. Kate westchnęła  – Ja też chcę mieć chłopaka, który jest w naszej drużynie futbolowej! – powiedziała smutno –  Kapitan jest już niestety zajęty. Ale ci zazdroszczę…

Aaron przedstawił mnie i Kate swojemu kumplowi – Lucasowi Dangelowi.
- Akurat, tak się składa, że my też idziemy na Kronikę opętania. – powiedział – Nie będziesz się bała?
Popatrzyłam na Kate, która  już była zajęta flirtowaniem z Lucasem .
-Tak, będę trzęsła się, jak galareta. – odparłam ironicznie.
Złapaliśmy się za ręce i weszliśmy do sali kinowej.  Było tam mało osób, więc mogliśmy usiąść koło siebie, a Kate oczywiście blisko Lucasa.
- Dobrze, że poszłyśmy dzisiaj na ten film. – wyszeptała mi do ucha Katerina, gdy już zaczął się seans. – Dzięki, temu, że masz chłopaka, mogłam poznać jego kolegę. – zapiszczała.
- Ciszej tam! – odezwał się jakiś facet z tyłu.
Dalej siedziałyśmy już w ciszy.
Film nie był taki straszny, jak zapowiadali. Może akcja na razie się rozkręca? Znudzona, postanowiłam położyć głowę na ramieniu Aarona, ale przez przypadek zahaczyłam się o colę i wylałam wszystko na siebie.
- Kurczę! – wstałam gwałtownie i spojrzałam na wielką brązową plamę na koszulce.
- Usiądź! Nic nie widzę! – znowu zniecierpliwił się facet z tyłu.
Niech wreszcie się zamknie! Sam głośno chrupie te swoje chrupki i siorbie napój!
Postanowiłam pójść do łazienki, gdzie spróbowałam zmyć plamę. Oczywiście trudziłam się na marne, bo woda  z mydłem tylko lekko rozjaśniła i powiększyła ją, a bluzkę miałam całą mokrą.
Ktoś zapukał do drzwi od toalety damskiej.
- Lillian?- zawołał Aaron – Wszystko w porządku?
- Tak, tak! Już wychodzę! – odparłam.
Rany, to wygląda strasznie. Dobrze, że wzięłam chociaż bluzę i mogę jakoś zakryć tę "colową szkodę".
Wyszłam z łazienki. Obok opierał się o ścianę Aaron.
- Wyszedłeś podczas seansu? – spytałam.
- Eee...I tak był nudny. – machnął ręką i przyciągnął mnie do siebie – Mam coś dla ciebie. – wyszeptał mi we włosy. Po plecach przeszedł mnie przyjemny dreszczyk.
Aaron poszedł w kierunku tylnego wyjścia przeznaczonego wyłącznie dla personelu.
- Gdzie idziesz? – skrzyżowałam ręce na piersiach i zmarszczyłam czoło - Nie wracamy do sali?
- Nie. – podszedł do mnie i pociągnął mnie za rękę – Chodź. – uśmiechnął się zachęcająco, a ja mu uległam.
- Co szykujesz? – spytałam podejrzliwie.
Minęliśmy sprzątaczkę, która spojrzała na mnie niepewnie. Uśmiechnęłam się do niej, przekazując, że wszystko w porządku.
- Mam dla ciebie prezent. – odparł. Zdziwiona podniosłam jedną brew do góry.
Chwycił ręką za klamkę i rozejrzał się ostrożnie.
- Nie możemy wyjść głównym wejściem? – wyszeptałam.
- Nie.- odparł – Tędy szybciej. -powoli otworzył drzwi i znaleźliśmy się na dworze. 
Nagle gwałtownie zgięłam się w pół i głośno jęknęłam. Złapałam się za szyję przy miejscu blizny, która miałam uczucie, że się paliła - jakby ogień rozsadzał mnie od środka. Przed oczami zrobiło mi się czarno i ujrzałam po środku nicości Arię ubraną w czerwoną szatę.
-  Jak mogłaś? – spytała gniewnie.
Do rzeczywistości przywrócił mnie Aaron. Złapałam go mocno za kurtkę.
- Nic ci nie jest? – zaniepokoił się. Kucał przy mnie i patrzył mi prosto w oczy, co mnie uspokoiło. Przytulił mnie i powoli wstaliśmy.
Wrzasnęłam. Za nami leżało martwe ciało jakiegoś mężczyzny. Choć było ciemno, zauważyłam, że jego usta były czymś zaszyte.
- Nie mów, że to chciałeś mi pokazać – wyszeptałam przerażona.

Wokół nas była policja i karetki. Staliśmy wraz z Aaronem przy jednym z radiowozów i składaliśmy zeznania. Okazało się, że ofiarą był facet, który siedział za nami w kinie. Nie wiem, czemu, ale czuję się winna.
- Wystarczy. Dziękujemy. – odparł jeden z policjantów - Macie, jak wrócić do domu?
Przytaknęłam. Przeszliśmy nad taśmą i zobaczyłam Kate z Lucasem.
- Co się stało? – uścisnęła mnie mocno.
- Znaleźliśmy ciało człowieka. – odpowiedział cicho Aaron.
- Co?!  - zdziwiła się Kate.
Opowiedziałam jej o tym, że Aaron chciał mi dać prezent urodzinowy, ale nie zdążył go nawet pokazać, bo ponownie miałam jakiś napad, a potem zauważyłam za nami leżące ciało martwego  człowieka.
- Usłyszałam, jak policjanci mówili, że to dziwne, bo wszystko wskazuje na to, że zmarł na atak serca, ale widać, że to mogło być także morderstwo. Chyba sam sobie nie zaszył ust?
- Co ludzie wyprawiają w tych czasach…  - stwierdził Lucas.
Spojrzałam na niego i Kate przytulonych do siebie.
- Mam nadzieję, że się jakoś trzymasz. Chyba jakaś klątwa ciąży nad tobą.  - „pocieszyła” mnie Kate.
- Jestem już zmęczona, idziemy? – spytałam ją
- Wracam z Lucasem.
Spojrzałam  podejrzliwie na przyjaciółkę.
- Kate powiedziała, że nie ma, jak wrócić z powrotem. – oznajmił Lucas.
- Ciekawe. Nie ma jak wrócić?
Kate kopnęła mnie w kostkę. Stęknęłam z bólu.
- Jak chcesz, to cię też mogę podwieźć. – zaproponował.
- Nie, nie, skądś wytrzasnę niewidzialny samochód.
- To pa! – pożegnałam się. Odwróciłam się od nich i pokierowałam się pośpiesznie w stronę skutera.
Po chwili zaburczała mi komórka w kieszeni.
„Nie bądź na mnie zła! Lucas jest taki przystojny… ”, napisała Kate.
„Tak, też zostawiam przyjaciółkę w urodziny”, odpisałam jej.
„No nie bądź zła!”
„Nie jestem, po prostu mam zły humor”
Nie zwracając uwagi na drogę, przez przypadek zderzyłam się ze starszą panią. Przeprosiłam ją cicho, gdy nagle złapała mnie mocno za łokieć. Oderwałam się od telefonu i popatrzyłam na nią.
- Wszystko w porządku? – spytałam troskliwie. Wyglądała na przerażoną.
Jej gałki oczne wywróciły się na drugą stronę.
- Jesteś w niebezpieczeństwie, Kalipso! – odezwała się głosem odbijającym się echem. Jej delikatna dłoń staruszki ściskała mnie coraz mocniej.
-Proszę mnie puścić! – wrzasnęłam. Wyrwałam rękę z jej uścisku i pobiegłam w stronę skutera.
- Nie uciekniesz od przeznaczenia!- zawołała.

Zatrzymałam się pod domem. Popatrzyłam na ciemność w oknach, rodzice pewnie gdzieś wyszli.
Przez całą drogę rozmyślałam o dzisiejszym dniu. Najbardziej zastanawiało mnie to, jak zwróciła się do mnie ta staruszka. Czemu nazwała mnie tak , jak jakąś grecką nimfę?
Weszłam do domu i po omacku znalazłam na ścianie włącznik światła.
Przed snem postanowiłam wziąć jeszcze jedną tabletkę na ból głowy. Niestety, byłam zbyt zmęczona, by zauważyć, że połknęłam przez przypadek aż trzy.
Padłam nieprzytomna na kanapę i szybko zasnęłam.



________________________________________________________________________
Przepraszam za błędy językowe, ale już mi się nie chciało poprawiać. Zaraz napiszę post i dowiecie się dlaczego.

środa, 24 października 2012

NIESPODZIANKA!!!!

MAM COŚ DLA WAS!
Taka niespodzianka...


( przewijaj w dół )
1
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
2
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
3
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

iiiiiii:

piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział 3


-Jak przyjedziesz, pokażę ci miasto. - powiedziała Megan.
Nick ucieszył się.
- Tylko koniec z czarną magią! – dodała poirytowana.
- Ma się rozumieć! – zasalutował.

I tak skończył się film pt. „Przesilenie”.
Hmm, mogę stwierdzić, że to jeden z lepszych horrorów, jakie w życiu oglądałam. Choć mogli bardziej rozwinąć  fabułę, ale już tam się czepiać szczegółów nie będę.
Podeszłam do półki, aby odłożyć już chyba trzecią kasetę.
Spojrzałam na zegarek: dochodzi szósta. Zaraz rodzice się obudzą, więc muszę się zbierać. Złożyłam koc, pustą szklankę po aspirynie włożyłam do zlewu i poszłam na górę do pokoju.
Aua! Moje nogi, ale mam zakwasy.
Otworzyłam, jak najciszej mogłam, drzwi od mojego pokoju.
- O cholera! – powiedziałam cicho, przerażona stanem pomieszczenia.
Wszędzie były porozrzucane ubrania, książki, papiery, pootwierane szafki. Nie pamiętam, żebym zostawiała taki bałagan wczoraj wieczorem.
Rana za uchem piekła mnie strasznie i nawet nie wiem, kiedy znalazłam się przy oknie. Wyjrzałam przez nie. Na dole, między drzewami zauważyłam czarną postać i jej rażące czerwienią oczy. Serce zaczęło mi walić szybciej na wspomnienie mojego dzisiejszego snu. Przerażona, spuściłam żaluzje i zbiegłam szybko po schodach. Wzięłam kurtkę i wyszłam na dwór.
Zakradłam się na tyły domu. Po drodze wzięłam jedno z drewienek służących do rozpalania kominka.
- Halo? – wyszeptałam, trzymając drewno w górze – Jest tam kto?
Nagle, usłyszałam szelest liści dobiegający z pobliskich krzaków. Odwróciłam się w ich kierunku. Wtem zaczęły z nich wylatywać głośno kraczące czarne kruki, a na moim ramieniu wylądował czerwony motyl, którego wyobraziłam sobie jako chyba znaną mi kobietę.
Pragnęłam zrzucić to stworzenie na ziemię i zadeptać, ale nagle obraz zaczął się rozmazywać, aż kompletnie pochłonęła go biel.
- Sto lat, sto lat! Niech żyje, żyje nam! Jesz…
- Mmm… - jęknęłam i rzuciłam w „śpiewających” rodziców poduszką – Dajcie spać!
Ale mama fałszowała dalej:
- A kto? Nasza kaczuszka!
- Maaamoo! – jej słowa od razu mnie pobudziły – Mówiłam ci, żebyś już tak na mnie nie mówiła! Nie mam pięciu lat! – usiadłam na brzegu łóżka i zmierzyłam ich groźnym wzrokiem.
Mama, udając, że nic nie usłyszała, przytuliła mnie, oczywiście ucałowała i złożyła jeszcze raz życzenia, a następnie Arcady. Uśmiechnęłam się do nich sztucznie.
- Dzięki! - odezwałam się, gdy tata wręczył mi prezent z okazji siedemnastych urodzin. Było to małe, niebieskie pudełeczko.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba – uśmiechnął się.  I nareszcie wyszli z pokoju.
Odłożyłam prezent na biurko, a następnie poszłam do łazienki. Tam ochlapałam twarz zimną wodą i nagle oprzytomniałam. Wybiegłam z toalety i zwróciłam uwagę na stan mojego pokoju. Porządek. Dziwne. Czyli to jednak był sen? Podbiegłam do okna. Rozejrzałam się, ale nikogo na podwórku nie było. Odetchnęłam z ulgą i wróciłam do toalety, gdzie wzięłam szybki prysznic.
Gdy wróciłam do pokoju, postanowiłam wreszcie zobaczyć, co dostałam od rodziców. Co może znajdować się, w tak małym pudełku. Naszyjnik? Kolczyki? Breloczek? A może kluczyki od samochodu? Niee, to na pewno nie mogą być kluczyki od samochodu. Rodzice na pewno na niego by się nie zgodzili.( * w Ameryce można prowadzić od 16 roku życia)
Otworzyłam po woli prezent.
Nie no, nie wierzę. Kluczyki?! Zbiegłam szybko po schodach i wyszłam na ganek. Na podjeździe stał czarny skuter. Otworzyłam szeroko buzię.
- I jak ci się podoba? – spytał tata, stojąc przy skuterze i klepiąc ręką po siedzeniu
- Naprawdę? – spytałam zaskoczona i podeszłam do pojazdu.
- Tylko, pamiętaj, musisz na siebie uważać. – ostrzegł mnie. No tak, od wypadku minął dopiero rok i rodzice są nadal nadopiekuńczy.
Potem Arcady wytłumaczył mi, jak się go obsługuje i zrobiłam sobie małą rundkę po osiedlu.
Jestem naprawdę zaskoczona. Od dziecka marzyłam o skuterze. Ale chwileczkę, nikomu o tym nie mówiłam, chyba, że albo mama weszła w moją historię przeglądarki, albo przeczytała pamiętnik. „Zabiję ją”
- Tort? Wiesz, że nie przepadam za tortami! – zwróciłam uwagę Vivian, gdy zauważyłam na stole ciasto, wchodząc do kuchni.
-Chociaż spróbuj. – przekonywała mama.
-No dooobrze.
Wzięłam łyżeczkę i po dłuższej chwili dziobania ciasta, spróbowałam je.
- I co myślisz o swoim prezencie?
Przełknęłam kęs.
- Świetnie! Marzyłam o tym! Tylko ciekawi mnie, skąd ktoś o tym mógł się dowiedzieć?  - spojrzałam na mamę.
-No właśnie? – opowiedziała z nutą ironii.
Dokończyłam tort i pobiegłam na górę, by napisać do Kate, że jadę dziś sama do szkoły.
- Pa! Do wieczora! – pożegnali się rodzice, gdy wychodzili już do pracy – Uważaj na siebie!
- No, no, no. Do twarzy ci z tym skuterem. – powiedziała Kate, gdy zaparkowałam na parkingu szkolnym.
Zdjęłam kask i przeczesałam ręką włosy.
- I jeszcze w tej czarnej skórze. UuUuU – zagwizdała.
- Kate… - przewróciłam oczami – Chodźmy już! – powiedziałam i wzięłam ją pod pachę.
Gdy wchodziłam po schodach na pierwsze piętro, gdzie odbywała się moja pierwsza lekcja - angielski, straciłam nagle równowagę. Na szczęście Katerina w ostatniej chwili mnie złapała.  Nie, to jednak nie była Katerina. Ona cały czas stała obok.
- Dzięki. – powiedziałam nieśmiało, nie wiedząc kto mi pomógł. Gdy odwróciłam się, zobaczyłam… Aarona. Przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się do niego.
- Wszystkiego najlepszego. – wyszeptał mi do ucha. Już poczułam jak się czerwienię. 
Ogarnęłam się dopiero, gdy znalazłam się w sali i zasiadłam do ławki. Przez ten cały czas Kate coś do mnie mówiła, pewnie w dzisiejszej sprawie, ale nic do mnie nie docierało.
- I co o tym myślisz, Li? – spytała Kate.
- Ja? Możesz powtórzyć?
Nagle zadzwonił dzwonek i pani Ashley kazała nam już być cicho. Kate popatrzyła na mnie wściekła.
- Spytałam, czy wolisz iść do kina na nowy horror „Kronika opętania”, czy na kręgle? – powiedziała szeptem.
- Mi to obojętne. – stwierdziłam.
- Ale Lillian, to twoje urodziny. Ty wybierasz – mówiła co raz głośniej.
- Może pi…
- Panno Bail i panno Detras, proszę wstać! – rozkazała nauczycielka. Spojrzałyśmy przerażone na siebie – O czym tak ciekawym rozmawiałyście, że chciałybyście podzielić się tym z klasą? –spytała surowo.
- O Szekspirze – wymyśliła szybko na poczekanie Katerina.
- Czyżby? Coś ten Szekspir wam chyba przypadł do gustu, gdyż zbyt często przeszkadzacie na lekcji. Co myślicie, aby o nim porozmawiać z kimś innym?
- Innym? To znaczy? – spytałam nieśmiało.
- Przesiądziecie się do kogoś innego. – stwierdziła pani Ashley Sandy – Pani Detras bierze swoje rzeczy i zamieni się miejscami z… - rozejrzała się po klasie – Aaronem Greyem.
- Aaronem? – odezwałam się zaskoczona.
Super…
- Żegnaj! – powiedziała smutno Katerina i pomachała do mnie.
Usiadłam z powrotem na krześle, a do mnie dosiadł się Aaron.
- Cześć.- przywitał się, ale ja nie odpowiedziałam.
Cały czas patrzyłam się w zegar, aż wybije godzinę końca lekcji. Wsłuchiwałam się w tykanie zegara: Tik - Tak Tik - Tak, potem bicie swojego serca: bum bum bum. Aż wszystko zlało się w jedną całość i obudziłam się u pielęgniarki.

- Wszystko  z nią w porządku? – usłyszałam męski głos w oddali.
- Na szczęście tylko zemdlała , powinna zaraz się obudzić. – odparła, jak mi się zdaję pielęgniarka – To zapewne przez pogodę. Proszę się na zapas nie martwić. Może pan już wrócić na lekcję.
- Nie, nie. Zostanę i poczekam. – odpowiedział chłopak.
Próbowałam się podnieść, ale  zakręciło mi się w głowie i z powrotem wylądowałam w pozycji leżącej.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwi, a potem głośne zbliżające się do mnie kroki.
Podparłam się powoli na łokciach. Zamrugałam kilka razy, by obraz powrócił do normy i ujrzałam Aarona i panią Mysterview – higienistkę szkolną.
Powiedziała mi , żebym na siebie uważała i dała mi przepustkę, bym mogła wrócić do domu, a Aaronowi, by mnie odprowadził.
Złapał mnie za rękę i pomógł mi wstać.
- Dziękuję. – uśmiechnęłam się do niego słabo.
Gdy wyszliśmy z budynku, zwróciłam się do Aarona:
- Możesz już iść. Poradzę sobie.
Jednak gdy oderwałam się od niego, ugięły się pode mną kolana, ale na szczęście złapał mnie w ostatniej chwili.
- Jednak chyba nie. – odparł Aaron. – Obiecałem, że cię odwiozę. – uśmiechnął się do mnie. Przewróciłam oczyma.
Podeszliśmy do mojego skutera.
- Daj kluczyki. – powiedział, wystawiając rękę – Nie dam ci przecież prowadzić w takim stanie. -popatrzył na mnie błagalnie. Wykrzywiłam usta i niechętnie oddałam mu kluczyki.
- NE Sherman 2 – oświadczyłam cicho.
Na szczęście droga jest w miarę krótka, bo nie wytrzymałabym siedzieć cały czas „przytulona” do Aarona. ( * jeżdżąc skuterem w 2 osoby, osoba z tyłu musi trzymać kierującą) Już po pięciu minutach zaparkowaliśmy pod moim domem. Zsiadłam z pojazdu, a Aaron oddał mi kluczyki. Pomachałam do niego na pożegnanie.
- Jeszcze raz dzię… - odwróciłam się , a za mną na ganku już stał Aaron.
- Mogę wejść? – spytał.
- Jasne. - uśmiechnęłam się - Chcesz coś do picia? – zapytałam, gdy weszliśmy do kuchni. - Kawa, herbata, cola, sok, woda?
- Wystarczy woda. – powiedział oparty o ścianę.
- Usiądź. - wskazałam ręką na stół kuchenny, gdzie postawiłam szklankę wody.
- Postoję – odparł.
- Opowiesz mi co się dokładnie wydarzyło? – spytałam po długiej ciszy, zmywając przy okazji naczynia.
- Przesiedliśmy się, - opowiadał, popijając wodę-  gdy nagle straciłaś przytomność i zaniosłem cię pielęgniarki.
Na twarzy pojawiły się rumieńce.
- Podziękowałam ci już?
Przytaknął, odstawiając szklankę na blat.
- Pomóc ci? – zaproponował.
- Nie trzeba. – ale jednak nie posłuchał mnie i wziął ścierkę.
I zapadła cisza. Słychać było tylko szum wody. Co chwila nasze ręce się stykały.
Nagle natknęłam się na szklankę z pomarańczowym osadem na dole. To chyba jakiś przypadek, pewnie mama brała aspirynę. Bo to był tylko sen,prawda?
Szklankę chyba trzymałam zbyt mocno, bo nagle szkło pękło i rozpadło się na kawałeczki, które rozcięły  mi skórę na prawej dłoni. Syknęłam z bólu. Spłukałam szybko szkło i wzięłam leżącą obok suchą ścierkę.
- Pokaż.- powiedział Aaron. Podniósł delikatnie moją dłoń i zdjął przykrywający ją materiał, ale nie miałam już na niej żadnej rany.
Przygryzłam dolną wargę. O kurczę, właśnie tego się bałam.
By odwrócić jego uwagę, postanowiłam ochlapać go wodą. Zaskoczony, zrobił to samo. Nabrałam więcej wody i wylałam mu na włosy, a on odwdzięczył się - wziął leżący na kuchence obok garnek i 2 litry wody wylądowały na mnie.  I tak się bawiliśmy, dopóki nie poślizgnęłam się i upadłam na Aarona, który przytrzymał się rękoma o blat.
Nasze twarze dzieliły tylko centymetry. Czułam na sobie jego ciepły oddech. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę, aż Aaron przybliżył się do mnie i jego wargi dotknęły moich. Przytrzymał  mnie za biodra i wylądowaliśmy na ścianie.
Po kilku minutach wreszcie oderwaliśmy się od siebie.
- Jutrzejsze spotkanie jest aktualne? – spytał zasapany.
- Tak. – wyszeptałam i złożyłam mu jeszcze krótki pocałunek.



środa, 11 lipca 2012

Rozdział 2



Tej nocy nie mogłam spać. Strasznie dokuczało mi pulsowanie rany za uchem, ostry ból głowy, a na dodatek czułam, że moje nogi są opuchnięte. Nie wiem czemu, przecież wczoraj na wuefie się nie przemęczyłam. Graliśmy tylko w tenisa stołowego. Już chyba bardziej narzekałabym na ręce. 
Ale tak naprawdę to i tak by mnie to zdziwiło. Rzadko się przemęczam, rzadko mnie coś boli. Szczerze? To „rzadko” to mało powiedziane. Już bardziej pasowałoby słowo „nigdy”.
Dwa lata temu miałam wypadek samochodowy. Wracałam wtedy z zajęć tanecznych i ktoś przejechał mi drogę. Chciałam zahamować, ale okazało się, że hamulce nie działają. Ktoś przeciął linki.
W ostatniej chwili udało mi się rozpiąć pasy i wyskoczyć z auta.
Samochód uderzył w drzewo, a ja nieprzytomna leżałam na zboczu ulicy.
Obudziłam się dopiero w szpitalu. Naprzeciwko mnie stało dwóch lekarzy i przyglądali się z niedowierzaniem zdjęciom mojej nogi. Na jednym piszczel była pęknięta, na drugim wyglądała jak nienaruszona.
- Może doktorowi pomieszały się zdjęcia?- spytał jeden z lekarzy niskim głosem drugiego.
- Nie sądzę. Wczoraj, gdy ta dziewczyna przyjechała, widziałem obrzęk na lewej nodze, a teraz? Nic nie ma.  - poczułam zimny dotyk koło kostki. Odruchowo chciałam zgiąć nogę , ale miałam czymś ją unieruchomioną. To nie był gips, ale szyna.  – O widzę, że… - przerwał i spojrzał w kartę pacjenta- panna Bail się już obudziła.

Przez ostatni tydzień, gdy wspominałam wypadek, nie mogłam sobie przypomnieć dalszej części. 
Pamiętam tylko jeszcze sytuacje, gdy rozmawiałam z tatą o czymś, co mnie bardzo zmartwiło. Psycholog mówił, że to depresja powypadkowa, i dlatego pozapominałam niektóre rzeczy.

Gdy wypuścili mnie, lekarze powiedzieli Arcady'iemu, że nic mi się poważnego nie stało. Że miałam prawdziwe szczęście, bo nie było nawet żadnych siniaków. Jedynie zraniłam się za uchem i mam tam teraz bliznę. 
Ale nie przejęłam się tym. Nigdy nic sobie nie zrobiłam. Nie miałam nawet, żadnych blizn po zranieniach. Tylko czemu nie zaciekawiła mnie ta rana po wypadku? 
Bo byłam przygnębiona czymś, czego nie pamiętam.

Ostatnio często "filozofuję" na ten temat i zastanawiam się, czy wszystko ze mną w porządku, ale raczej po prostu mam szczęście, że szybko się leczę, ale czemu nie może być tak z moim mózgiem? Chciałabym wreszcie wszystko sobie przypomnieć. Nie tylko niektóre momenty po wypadku, ale także te puste miejsca we wspomnieniach.

Od ciągłego myślenia głowa rozbolała mnie mocniej, więc postanowiłam zejść po schodach do kuchni, aby napić się czegoś zimnego i łyknąć Apap. Wyjęłam z apteczki lek, a z lodówki butelkę Le Bleu* i nalałam trochę wody do szklanki. Usiadłam na tarasie, popijając tabletkę i wpatrując się w gwiazdy. Po kilku minutach ból ustąpił, więc położyłam się na  leżaku i przykryłam się kocem. Powieki robiły się coraz cięższe i nagle zasnęłam.

Kate zadzwoniła, że mnie nie podwiezie, bo zachorowała, więc poszłam na piechotę do szkoły. Wpadnę do niej po lekcjach i obejrzymy razem jakiś film.
-Lillian. – słyszę szept jakiejś kobiety. Odwracam się, ale nikogo nie widzę. Przyśpieszam kroku – Lillian. – głos jest coraz bliżej. Znowu rozglądam się, ale nikogo nie ma.
Po chwili orientuje się, że ten głos przemawia do moich myśli.
 – Lillian, wróć do domu i nigdzie nie wychodź – rozbrzmiewa głos w mojej głowie. Otrząsnęłam się i idę coraz szybciej, aż zaczynam biec. 
Pewnie mam jakieś omamy.
Nie posłuchałam dziwnego dźwięku i szubko wbiegłam do budynku szkolnego. Wszyscy się na mnie patrzą, jak na wariatkę i nagle zaczynają opadać na podłogę. Jak kostki domina. Upadają w tym kierunku, w którym idę, jakbym ja rządziła ich ciałami.
Oni... umierają.
Czy... to moja.... wina?
I nagle w oddali widzę kobietę w czarnej pelerynie.
- Uważaj na siebie – mówi kobieta. To ten głos. Głos, który już słyszałam.
Postanowiłam iść w jej kierunku, ale ona już gdzieś zniknęła.  
Moją uwagę odwrócił Aaron
-Lillian! Pomocy! – krzyczy. 
Głos pochodzi z męskiej łazienki. Nie zastanawiając się, weszłam do środka ubikacji.
- Aaron, gdzie jesteś!? – wołam, ale już nigdzie go nie słyszę. Otwieram wszystkie drzwiczki od kabin. Nikogo tu nie ma. Próbuję, więc wyjść, ale drzwi zostały zablokowane. Walę, wołam o pomoc. Nic.
No tak. Wszyscy nie żyją.
- Co ja narobiłam? – szlocham - to ja ich wszystkich zabiłam.
Nagle słyszę szczęk zamka i drzwi się otworzyły. Wybiegłam i zobaczyłam, że wszystko jest normalne. Uczniowie chodzą korytarzami, rozmawiając, słuchając muzyki.
Coś jest ze mną nie tak. Mam jakieś halucynacje.
- Ooooo… Mała dzidzia pomyliła łazienki – odezwała się Larissa. 
- Larissa, zostaw mnie w spokoju - odparłam surowo.
- Patrzcie, nasz morderca pomylił łazienki, pewnie nie mógł odróżnić swojej płci! – pokazała na mnie palcem. 
Morderca?
Wszyscy zaczęli się nienaturalnie śmiać, a potem wykrzykiwać słowo : „Morderca”. Zaskoczona, zatkałam uszy i szybko weszłam z powrotem do łazienki, głośno zatrzaskując drzwi.
Podeszłam do kranu i ochlapałam się wodą.  
-To pewnie tylko zły sen – powtarzałam cały czas pod nosem.
Spojrzałam  w lustro i aż podskoczyłam,  gdy ujrzałam za mną kobietę w czarnej pelerynie.
- Kim jesteś? – zapytałam cicho.
- Niebezpieczeństwo – wyszeptała i rozpłynęła się w powietrzu.
Sen też...

Haustami nabierałam powietrze do płuc, a serce biło mi jak oszalałe. Siedziałam po turecku na tarasie, zakrywając twarz dłońmi. Minęło chyba z pół godziny, dopóki się nie uspokoiłam. Wreszcie wstałam i weszłam z powrotem do domu. Spojrzałam na zegarek kuchenny. Piąta trzydzieści siedem. 
Już raczej i tak nie zasnę, więc położyłam się na kanapie w salonie i włączyłam cicho telewizor, aby nie obudzić rodziców. 
Nie było nic ciekawego w telewizji, ale teraz, aby odgonić złe myśli mogłabym obejrzeć byle co, nawet "Barney i przyjaciele", czy "Owocowe ludki". 

Żeby tylko znowu nie zasnąć, bo... 
Ten koszmar był taki... 
Realistyczny.




piątek, 15 czerwca 2012

Rozdział 1


Sheridan w stanie Oregon, czasy obecne…

Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Przewróciłam się na plecy i otuliłam uszy poduszką, aby chociaż trochę stłumić nieznośne dźwięki. Jękliwym głosem poprosiłam jeszcze o chwilę snu, ale niestety nic nie zdołałam, bo mama wtargnęła do mojego pokoju. Otworzyła okno i ściągnęła ze mnie kołdrę. Zimne jesienne powietrze owiało moje odkryte stopy, ręce i głowę.
-  Ojeju, maaamooo – wymruczałam.
- Lillian! Raz, dwa, trzy! Wstawaj! Nie chcę, abyś się spóźniła do szkoły! Niedługo po ciebie przyjedzie Kate, a ty jeszcze w piżamie! – powiedziała, raczej wykrzyczała mama wpuszczając przy tym marne światło do ciemnego pokoju. Zauważając, że prawie nie oświetla pomieszczenia, włączyła lampkę na moim biurku.
- Nie, tylko nie światło… - wyciągnęłam rękę  ku jasności – Wyłącz… – burknęłam.
- Jak chcesz to sama wstań i wyłącz. - i wyszła z pokoju.
Nie znoszę jak to robi. Jak się cieszę, że jutro kończy się jej urlop i wraca do pracy.
Wzięła wolne, bo chciała wyjechać na kilka dni do koleżanki z Francji, ale niestety przyjaciółka zachorowała i wypoczynek został odwołany. No i, musiała niestety zostać w domu…
Wstałam i nieprzytomna skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, myjąc przy tym włosy , wyszczotkowałam zęby i wróciłam do pokoju, aby się ubrać, ale pierwsze, co zrobiłam, to oczywiście wyłączenie lampki i zasłonięcie rolet.
Nienawidzę światła. Nie wiem czemu, ale mam tak od dzieciństwa. Dobrze widzę w ciemności i mi ono nie przeszkadza. Szczerze, to czuje się tak bezpieczniej i lepiej, a światło strasznie mnie drażni.
Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej czarne rurki, czarny t-shirt i czarno-białą koszulę w kratkę. Nie, nie mam żałoby, ale po prostu lubię się tak ubierać. Lubię styl grunge, rock i nie mam także ochoty się wystrajać. Nie jestem jakąś głupią blondynką, która ugania się za chłopakami.
- Lily, śniadanie! – zawołała moja „kochana” mama.
Ubrałam się, wysuszyłam włosy i zeszłam na dół.
Po  kuchni roznosił się znajomy mi już zapach.
- Znowu bekon?- zapytałam i usiadłam do stołu. – Czy nie ma nic innego do jedzenia?
- Ogórki – odparła mama.
- Fuuuu. To już wolę bekon.
Vivian postawiła mi talerz z „pachnącym” bekonem pod nosem. Przez chwilę dziobałam go widelcem, potem odłożyłam go i odsunęłam talerz.
- Chyba jednak nie dam rady tego zjeść. – wykrzywiłam się jak kapryśne dziecko.
Mama widząc moją minę, stwierdziła:
- No, dobra. Dzisiaj nie będę już cię męczyć, więc możesz sobie zrobić chleb z masłem, ale masz na lunch zjeść coś pożywnego. Ja muszę iść teraz po zakupy, aby zrobić coś na obiad, a potem wychodzę z Claire do kosmetyczki.
Przewróciłam oczami.
- Nie wiem, po co ci to. I tak ładnie wyglądasz.
Udała, że mnie nie słyszy i schowała bekon do lodówki.
Zrobiłam kanapkę i nagle usłyszałam znajomy warkot  samochodu pod domem, a po chwili dźwięk klaksonu.
- Kate przyjechała! Ja lecę ! Pa!  – odsunęłam krzesło, wzięłam torbę i kurtkę i szybko wybiegłam z domu, głośno zatrzaskując drzwi- O kurczę, znowu mama się wkurzy – powiedziałam pod nosem.
- Cześć, Kate. Co tam? – weszłam do starego mini vana
- No witam. Wiesz, jak zawsze. Raz lepiej, raz gorzej – odpowiedziała z greckim akcentem.
Kate, dokładnie Katerina Angle Detras, jest moją najlepszą przyjaciółką od 2 klasy podstawówki. Przeprowadziła się 10 lat temu z Grecji do naszego miasteczka Sheridan i zamieszkała w domu naprzeciwko. Gdy jej mama przyszła odwiedzić sąsiadów i przynieść dla nich własnoręcznie upieczoną szarlotkę (jej rodzice prowadzą cukiernię), poznałam Kate i jak to dzieci, już pierwszego dnia złożyłyśmy sobie przysięgę, że będziemy najlepszymi kumpelami.
- A właśnie? Co tam u ciebie? Przecież jutro twoje urodzinki! – wykrzyczała.
- Ciii! – zakryłam jej usta ręką - Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział.
- A to czemu? – spojrzała na mnie poirytowana.
Wzruszyłam ramionami i popatrzyłam na krajobraz za oknem. Dalszą drogę spędziłyśmy w milczeniu.
Skręciliśmy w prawo i wjechaliśmy na parking szkolny. Gdy znaleźliśmy wolne miejsce blisko wejścia i chcieliśmy już je zająć, Larissa wraz ze swoimi przyjaciółkami zaparkowała przed nami swoim porsche  Uwielbia robić nam na złość.
- Zabieraj stąd tego grata – powiedziała-  i zawieź go lepiej do muzeum albo stójcie. – odwróciła się do swoich koleżaneczek – Na wysypisko. – zachichotały nieznośnie.
-Idiotki – ja i Katerina odparłyśmy równocześnie.
I gdy szkolne Barbie weszło do budynku, Kate lekko stuknęła w karoserię porsche i zawróciła, zostawiając oczywiście po sobie cenny i widoczny ślad na samochodzie.
- Oh… Kate… - przewróciłam oczami. 
- No co ty ode mnie chcesz? Czy ja coś zrobiłam? – odparła ironicznie i uśmiechnęła się do mnie, udając niewiniątko.
Larrisa Montrue, można powiedzieć, że była kiedyś moją dobrą koleżanką, ale niestety, gdy zauważyła, że zadaję się z nową osobą ( Kate), odwróciła się do mnie plecami. Myślałam, że już trochę dojrzała, kiedy poszła do liceum, ale chyba jej hobby stało się uprzykrzanie życia Lillian Bail i jej przyjaciółki.
Weszłyśmy do budynku szkoły, wzięłyśmy z szafki podręcznik do algebry i ruszyłyśmy na lekcję. Gdy znaleźliśmy się w klasie, akurat zadzwonił dzwonek. Uf… zdążyłyśmy.
Pan Gonards popatrzył na nas srogo, więc szybko zasiadłyśmy do ławki.
Jak zwykle przynudzał. Już po 5 minutach odleciałam myślami.
Zastanawiałam się nad jutrzejszym dniem. Mam nadzieję, że Katerina nie zaplanowała niczego szalonego. Po szkole mogłabym się przejść do kina i jeśli Kate chciałaby to także do galerii. Jestem w ostatniej klasie, więc zbliża się bal maturalny i musimy przecież wybrać suknię, pomyślałam ironicznie.
Nagle poczułam, jak ktoś szarpnął mnie za łokieć.
- Psst – szepnęła Kate- Aaron się cały czas na ciebie gapi.
- Przesadzasz – przewróciłam oczami i wróciłam do „rozwiązywania zadań”. Udając pisanie długopisem, ostrożnie spojrzałam na Aarona, a ten od razu odwrócił wzrok. Dziwne, pomyślałam.
Aaron to fajny chłopak i znany w szkole. Dużo dziewczyn za nim się ugania, ale dla mnie jest obojętny. Słyszałam plotki o tym, że się jemu podoba, ale plotki, jak plotki są nie warte uwagi. Gwiazda futbolu zainteresował się brzydkim kaczątkiem. Śmieszne.
- Świat do panny Bail! – głos pana  Gonardsa wyrwał mnie zza myśleń. Otrząsnęłam się.
Dotknęłam blizny za uchem. Piekła mnie trochę. No tak, przecież wszyscy się na mnie patrzyli.
- Tak? – udałam, że nic się stało.
- Czekam, aż pani przyjdzie tu i rozwiąże równanie. – zniecierpliwiony stukał kluczem od sali o biurko, co strasznie mnie drażniło.
Wstałam i podeszłam do tablicy.
- No to może dla panny Marzycielki, damy jakieś skomplikowane zadanko - zajrzał do swojej książki, poprzewracał kartkami, aż znalazł dobry przykład i przepisał na tablicę- Proszę, tak, żeby pani odpłynęła w świat liczenia.  - uśmiechnął się do mnie pobłażliwie i zasiadł do swojego biurka. - A, zapomniałem powiedzieć. - zwrócił się do uczniów -  Jak Lillian zrobi przykład, wszyscy mogą dopiero wyjść z sali.
-  O nie… - jęknęła chórem cała klasa.
- Panie Owens - spojrzał się na klasowego kujona - ma pan nie podpowiadać.
- Dobrze, proszę pana, ale i tak nie dałbym rady, to zadanie jest zbyt skomplikowane - powiedział wstydliwie - Musiałbym spędzić kilka godzin, aby je rozwiązać.
Spojrzałam na zszokowanych kolegów i koleżanek. Słyszałam ich szepty: Lillian nie da rady, niech ktoś jej pomoże, Ona nie ma szans.
Jejku, liczą na mnie.
I wreszcie odważyłam się spojrzeć na przykład. Ujrzałam jakąś średniowieczną cyrylicę. Jęknęłam cicho i wzięłam marker od pana Gonardsa.
Podeszłam kilka kroków w stronę tablicy. Serce biło mi jak oszalałe.
W oddali usłyszałam głos Kate:
- No dalej, wiem, że dasz radę. - wyszeptała pocieszająco, co mnie uspokoiło.
Gdy jeszcze raz spojrzałam na równanie, zamiast cyrilicy pojawiły się liczby. Liczby dla mnie zrozumiałe.
Po głowie chodziła mi tylko jedna cyfra. Minus jeden. Napisałam ją i odwróciłam się do nauczyciela, ale on nie zwrócił na mnie uwagi. Gdy odchrząknęłam, dopiero spojrzał na mnie.
- Skończyłam. - powiedziałam drżącym głosem.
Zapadła cisza, bo wszyscy oderwali się od swoich zajęć i popatrzyli na mnie zszokowani. Nauczyciel też miał otwarte oczy, wstał i zajrzał do swojej książki.
- To… ppp…rawidłowa odpowiedź - i jeszcze raz spojrzał na mój wynik. Nagle się otrząsnął się i podniósł wysoko głowę, żeby nie utracić honoru - Przepraszam, ale zapomniała panienka o obliczeniach. Gdzie się one podziały? - zwrócił się do mnie, jak do niemowlaka, czy niedorozwiniętego dziecka.
- Są w mojej głowie - stwierdziłam i dotknęłam palcem miejsca przy skroni.
Podeszłam do ławki i wzięłam swoją torbę.
- Chodź Kate. - zawołałam do niej.
- A gdzie pani się wybiera? - zdziwił się nauczyciel.
- Powiedział pan, że gdy skończę przykład, można już iść , więc do widzenia! - pożegnałam się i wyszłam dumnie z sali, a reszta klasy za mną.
-  To było coś, Bail. - powiedział Sean Owens, klepiąc mnie po ramieniu.
Kiedy szłam korytarzem, wszyscy mi dziękowali, a gdy Larissa przeszła koło mnie wraz z przyjaciółkami, fuknęła na mnie.
- Tym razem ci się poszczęściło. - i odeszła z obrażoną miną.
Ja i Katerina spojrzałyśmy po sobie, i gdy zrobiła swoją ulubioną minę - falkę brwiami -  wybuchnęłam śmiechem, a Kate się dołączyła.

Dalsza część dnia minęła dość spokojnie, dopóki nie wpadłam na… na Aarona Greya. Właśnie co skończyłam rozmawiać z Kate i odwróciłam się, aby pójść do łazienki. Uderzyliśmy się głowami i z kieszeni wypadła mi komórka. Wypowiedzieliśmy ciche przepraszam i gdy wzięłam telefon z podłogi, próbowałam odejść, ale zahaczyłam kolczykiem o jego koszulkę. Kiedy go odczepiłam, jeszcze raz powiedziałam mu głuche przepraszam i aż poczułam gorąco  od rumieńców na policzkach.
- Nic się nie stało – odpowiedział z uśmiechem. Odwrócił się i wrócił do kolegów. Czułam jak się jeszcze patrzy w moją stronę, dopóki nie weszłam do toalety.
Na szczęście nikogo w niej nie było i mogłam się trochę ogarnąć. Dotknęłam rękoma policzków i w odbiciu w lustrze ujrzałam żółtą karteczkę przylepioną do mojej dłoni. Odlepiłam ją i przeczytałam:
„Naprawdę przepraszam
263-789-6099
                                                               Proszę zadzwoń
    Aaron”
Przez chwilę stałam osłupiała i patrzyłam na kartkę, aż nagle ktoś wszedł do toalety i szybko wbiegłam do kabiny.
- Co zamierzasz? – spytała dziewczyna.
- Chwila – po głosie poznałam, że to Larissa. Tylko nie to…
Zauważyłam, że sprawdza, czy ktoś tu jest, więc podkuliłam nogi.
– Okay. Nikogo nie ma.
- To co chcesz zrobić? – zapytała jeszcze raz koleżanka Larissy, zapewne Susie.
- No wiesz, on nie może tak ze mną pogrywać. On musi mnie zaprosić na bal. – domyśliłam się, że chodzi o Aarona.
- Nie jestem tego taka pewna. Nie widziałaś , co dzisiaj było na matematyce? – spytała ostrożnie Susie.
- Chodzi o to, jak ta głupia idiotka Lillian się przemądrzała w klasie? Co ma to wspólnego z moim balem?
Przewróciłam oczami.
- Naprawdę nie widziałaś? Aaron cały czas gapił się na Lily!
- Na tą zdzirę? Nie, to nie możliwe. Mój Aaron nie zwróciłby nawet na nią uwagi.
- Może mi się przewidziało – drzwi od damskiej toalety trzasnęły z hukiem.
Uff… Nareszcie sama.
Poczekałam jeszcze trochę, aby mnie nie zauważyły wychodzącej od razu po nich.
Kartkę schowałam do notatnika i wyszłam wreszcie z toalety.
Na szczęście reszta dnia minęła spokojnie. Wróciłam do domu, zjadłam „pyszny” obiad i zaczęłam odrabiać lekcje. Gdy wyjmowałam książki, w oczy rzucił mi się notatnik. No tak, Aaron.
Nie wiedziałam co robić. Zadzwonić do niego, czy nie? Nagle w kieszeni zaburczała mi komórka. Katerina.
-Hej, co tam? – usłyszałam głos w komórce
- No, cześć. A… może być – stwierdziłam.
Powinnam jej powiedzieć o dzisiejszej sytuacji, ale nie wiedziałam od czego zacząć.
- A czemu tylko może być? – pytała podejrzliwie. – Czy coś ciekawego przede mną ukrywasz?
- Czy ty zawsze musisz się domyślić?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Zgaduję. Aaron? – pytała dalej. Ale ona już wiedziała. Czyta mi w myślach na odległość, czy co?- No tak. Dał ci swój numer?
- Tak jakby.
- Jak to tak jakby? – spytała.
- Wpadliśmy na siebie w korytarzu i przylepił mi karteczkę do dłoni. – powiedziałam niechętnie.
- O jacie! Jakie to słodkie…- wyjęczała
- Kate…
- No co?
- Nic, nic. - powiedziałam ironicznie.
- A no tak. Przeszkadzam ci. Chciałaś pewnie do niego zadzwonić, a ja zadzwoniłam do ciebie.
- Skąd niby chciałabym do niego zadzwonić? Nie jestem Larissą. – fuknęłam.
- Dzwoń, dzwoń! Jutro mi w szkole wszystko opowiesz, bo ja muszę kończyć. Tata już chciał mi zabrać komórkę. Boi się, że przekroczę abonament! Jakby nie ufał własnej córce. – powiedziała obrażona.
- Biedna Katerina… Dobra, pa! Muszę jeszcze odrobić pracę domową!
- Nie jakaś tam, praca domowa, tylko telefon do Aarona!-  i się rozłączyłam.
Trochę czasu minęło jak wpatrywałam się w telefon i nie wiedziałam co robić. O to i problem siedemnastolatki…
Zapisałam, więc numer Aarona w pamięci telefonu i odłożyłam komórkę na bok, abym mogła się skupić na pracy domowej. Jednak nie mogłam, bo znowu zadzwonił telefon. Nie chciało mi się już sprawdzać kto to, więc od razu odebrałam.
- Halo, słucham?
- Cześć, Li. Tu Aaron.
Aaron? Ale…
- Hej. Skąd masz mój numer? Przecież… - a no tak, jak mogłam się nie domyślić. – Kate- stwierdziłam
- Yhy- potwierdził – Po matmie, powiedziała, że pewnie coś chcę i dała mi kartkę z twoim numerem. Ja… nie chciałem, żebyś nie wiedziała kto do ciebie dzwoni…, więc dałem ci też swój numer. – wyjąkał. Jak na odważnego, był trochę skrępowany. – Trochę głupio, co nie?
- Nie no, coś ty. – zaśmiałam się.
Aaron do mnie się dołączył.
- Ja tylko chciałem spytać, czy nie chciałabyś się ze mną gdzieś jutro wybrać?
- Wiesz co? Chętnie. Tylko może w piątek, bo jutro jestem trochę zajęta? – spytałam ostrożnie – nie chciałam go speszyć.
- No okay. Tylko mam jeden kłopot. Wiem, że to niekulturalne z mojej strony, ale mam problem z samochodem.
- Nie no, dobra. Właśnie miałam zaproponować moje auto, bo raczej mama się zgodzi je pożyczyć.
- Przepraszam.
- Nie ma za co, naprawdę. To do zobaczenia jutro w szkole. Pa
- Pa i dzięki, że się zgodziłaś. Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i w dobrym humorze położyłam się spać.
Dziwne uczucie.

czwartek, 7 czerwca 2012

Prolog


2 lata temu…

- Lillian! Lillian! Obudź się!! -  wrzeszczy tata, trzęsąc mnie, abym się obudziła i wbijając mi przy tym  paznokcie w ramiona.
Szybko usiadłam na łóżku, opierając się z tyłu rękoma. Byłam cała mokra od potu, a serce biło mi jak oszalałe.
- Znowu krzyczałam?- spytałam oschłym głosem ojca, choć znałam już odpowiedź.
Arcady przytulił mnie i po moich policzkach od razu spłynęły strumienie łez.
- Tęsk-nię-za-nią.- wychlipałam.
- Wiem, ja też. - odpowiedział, głaszcząc mnie na pocieszenie po plecach.
 Czekał, aż się uspokoję i po chwili się odezwał:              
- Dzwoniła Katerina. Pytała się, czy może nie chciałabyś z nią wyjść dzisiaj do kina.
- Nie wiem, tato. Jeszcze chyba nie mam na to sił.
- Lekarz mówi, że może dobrze by ci zrobiło wreszcie wyjście z domu. Nie byłaś na świeżym powietrzu od wypadku. Wszyscy martwią się o ciebie.
- Oh… Tato, proszę. Jeszcze chyba nie dam rady pokazać się ludziom.
- To może Katerina wpadnie do nas? Zostawię was samych, wychodzę z Jackiem do pubu obejrzeć mecz.
-  Ty i mecz? - szczęka mi opadła. Mój tata idzie na mecz? Od śmierci mamy nigdzie prawie nie wychodził, oprócz oczywiście do pracy.
- Jack mnie zmusił. Wiesz jaki on jest… - uśmiechnął się - Dobra ja już lecę, bo zaraz stracę pracę. - pocałował mnie w czoło - Pamiętaj zadzwonić do Kate! - ostatnie słowa wypowiedział już schodząc ze schodów.
Dziś, tata promienieje. Dawno tak się nie zachowywał. Ciekawe, co mu się stało? Cieszę, że  wreszcie jest radosny. Nie to co wcześniej. Jeszcze niedawno był smutny, zdołowany tak, jak ja…
Trzasnęły drzwi i znowu zostałam sama.
Ten pusty, duży dom trochę przyprawia mnie o dreszcze. Choć już się do niego przyzwyczaiłam. Od trzech tygodni nie wychodzę z domu. Boję się słów ludzi, które wypowiedzą, jak mnie zobaczą. Bardzo mi przykro z powodu śmierci twojej matki. Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie. Nie martw się. Przykro mi. Współczuję ci.
Nie chcę wracać do szkoły . Nauczyciele będą dawać mi fory, przez co mogę narobić sobie więcej wrogów.  Najgorsze będzie to, że wszyscy będą się na mnie gapić, szeptać, plotkować o mnie, szeptać, plotkować, gapić…
W ręku trzymałam fotografię mojej matki ze mną i z Kate. Robimy śmieszne miny, stojąc na tle Akropolu ateńskiego w Grecji. To było tak niedawno…
Na zdjęcie spadło kilka moich łez, rozmazując kolorowy tusz.
-Potrzebuję cię, mamo. Bez ciebie nie dam rady - wyszeptałam, przesuwając opuszkiem palca po twarzy mamy- Tęsknię…
I nagle bezwładnie opadłam na podłogę…
Zemdlałam.

Znajduję się w ciemności. Nic nie widzę. Nic nie słyszę...
Ale biegnę...
Biegnę ku nicości. Nie myślę  co robię, ale czuję, że muszę uciekać.
Nagle staję w miejscu i nie mogę się ruszyć.
Boję się. Chcę stąd czym prędzej uciec, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
Zaczynam krzyczeć.
I nagle widzę czerwonego motyla, który krwawi. Krople jego krwi brudzą podłogę, tworząc czerwoną plamę. Zaczyna się ona powiększać i pokój przybiera barwy czerwieni.
Krzyczę coraz głośniej.
Nagle odzyskuję czucie w rękach, nogach i  zaczynam wyrywać sobie włosy. Upadam na podłogę, tarzając się we krwi I waląc przy tym z całej siły pięściami i nogami.
- Odpocznij. - słyszę damski głos, który roznosi się echem po czerwonym, pustym korytarzu - Przestań... Popatrz w górę...
Niechętnie spojrzałam na latającego nade mną motyla.
Nagle zmienił się w zjawę. Kiedy przybrała wyraźniejszych kształtów, ujrzałam twarz mojej mamy.
-Przepraszam... - wyszeptała.
A potem rozpłynęła się w powietrzu...
Zniknęła. I wspomnienia razem z nią.


Z kim?
Kto to był?

                 


piątek, 1 czerwca 2012

Zapowiedź



Jak to jest? Obudzić się i zapomnieć?
Lillian strasznie przeżywała po śmierci swojej matki. Nie chodziła od 3 tygodni do szkoły, ani nawet nie wychodziła z domu. Pewnego dnia wszystko zniknęło, zdjęcia kochanej rodzicielki, wspomnienia o niej. Tak jakby w ogóle nie istniała.

I tak jest.

Gdy Lillian kończy siedemnaście lat, zauważa, że nie jest tylko człowiekiem. Pomału odkrywa w sobie pewne przerażające zdolności. Zaczynają także dręczyć ją co noc powracające koszmary, w których pojawia się ciągle ta sama kobieta.
Czasem ją ostrzega, czasem zabija.
Po jakimś czasie wydaje jej się, że skądś ją zna. Pojawiają się nawet wspomnienia.
Gdzieś głęboko w sercu wie, że to jest jej matka.
To kim jest Vivian? Do tej pory myślała, że to ona jest jej biologiczną matką, ale te jej powracające pomału wspomnienia wydają się takie rzeczywiste.

Aż pewnego dnia dowiaduje się :: kim tak naprawdę jest, kto chce ją zabić i czy jej prawdziwa matka żyje?



Cześć! Mam na imię Kamila i mam 14 lat. Na tym blogu chcę publikować moją książkę , pt. "Bloody butterfly". (pl. Krawy motyl) Mam nadzieję, że osobom, które natkną się na ten blog, powieść się spodoba. :)
Chciałabym tu także opisywać niektóre wydarzenia z mego życia.

JEZU... Dziwnie to brzmi. O.o